Konduktor mia³ wtedy lat 30
i jeszcze silne nerwy. Pamiêta dok³adnie szczegó³y, nawet numer nieszczêœliwego poci¹gu.
Prowadzi³ wtedy wagony koñcowe i mo¿e dlatego ocala³. Dumny ze œwie¿o zdobytego awan-su, odwozi³ do domu w jednym z przedzia³ów narzeczon¹, swoj¹ biedn¹ Kasieñkê, jedn¹
z ofiar nieszczêœcia. Pamiêta, jak wœród rozmowy z ni¹ nagle uczu³ dziwny niepokój: coœ go ci¹gnê³o gwa³tem na korytarz. Nie mog¹c oprzeæ siê, wyszed³. Wtedy zobaczy³ u wylotu wagonowego przedsionka znikaj¹c¹ postaæ nagiego olbrzyma; cia³o jego, zasmolone sadz¹, zlane brudnym od wêgla potem, wydziela³o duszny odór: by³ w nim zapach w³oskiego kopru, sw¹d dymu i woñ mazi.
Boroñ rzuci³ siê za nim i chcia³ przychwyciæ, lecz zjawisko rozp³ynê³o siê w oczach. S³ysza³
tylko czas jakiœ tupot bosych nóg na pod³odze - duh, duh, duh - duh, duh, duh...
W jak¹ godzinê potem poci¹g zderzy³ siê z pospiesznym d¹¿¹cym z Ksiê¿ych Gajów...
Od tego czasu zjawi³ mu siê Smoluch jeszcze dwukrotnie, ka¿dym razem jako zapowiedŸ
nieszczêœcia. Po raz drugi ujrza³ go na parê minut przed wykolejeniem pod Raw¹. Smoluch bieg³ wtedy po desce na dachach wagonów i dawa³ mu znaki czapk¹ palacza, któr¹ zerwa³
z uznojonej g³owy. Wygl¹da³ mniej groŸnie ni¿ za pierwszym razem. Tote¿ obesz³o siê jakoœ
bez wiêkszych ofiar; wyj¹wszy paru lekko rannych, nie zgin¹³ nikt.
Piêæ lat temu, jad¹c osobowym do Baska, zoczy³ go Boroñ miêdzy dwoma wozami przeje¿d¿aj¹cej mimo towarówki, która zd¹¿a³a ze strony przeciwnej do Wierszyñca. Smoluch siedzia³ w kuczki na zderzakach i bawi³ siê ³añcuchami. Koledzy, którym zwróci³ na to uwagê, wyœmiali go, nazywaj¹c bzikiem. Lecz najbli¿sza przysz³oœæ przyzna³a mu racjê; towarowy, przeje¿d¿aj¹c przez podmulony most, run¹³ w przepaœæ tej samej nocy.
Przepowiednie Smolucha by³y nieomylne; gdziekolwiek zjawi³ siê, grozi³a niechybna katastrofa. Trzykrotne doœwiadczenie umocni³o Boronia w tym przekonaniu, ukszta³towa³o g³ê-
15
bok¹ wiarê kolejarza zwi¹zan¹ ze z³owieszczym pojawem. Konduktor ¿ywi³ ku niemu czeœæ ba³wochwalcz¹ zawodowca i lêk jak przed bóstwem z³ym i niebezpiecznym. Otoczy³ swoje zjawisko specjalnym kultem, urobi³ sobie oryginalny pogl¹d na jego istotê.
Smoluch tkwi³ w organizmie poci¹gu, przepaja³ sob¹ jego wielocz³onowy koœciec, t³uk³ siê niewidzialny w t³okach, poci³ w kotle lokomotywy, w³óczy³ po wagonach. Boroñ wyczuwa³
jego bliskoœæ wko³o siebie, obecnoœæ sta³¹, ci¹g³¹, lubo nie naoczn¹. Smoluch drzema³ w duszy poci¹gu, by³ jego tajemnym potencja³em, który w chwilach groŸnych, w momencie z³ych przeczuæ wydziela³ siê, zgêszcza³ i przybiera³ cia³o.
Sprzeciwiaæ mu siê uwa¿a³ konduktor za rzecz zbyteczn¹, nawet œmieszn¹; wszelkie ewentu-alne wysi³ki, zmierzaj¹ce ku temu, by zapobiec nieszczêœciu, które zapowiada³, by³yby daremne, oczywiœcie bezskuteczne. Smoluch by³ jak przeznaczenie...
Ponowne ukazanie siê dziwad³a w poci¹gu, i to na krótko przed met¹, wprawi³o Boronia w stan silnego podniecenia. Lada chwila mo¿na siê by³o spodziewaæ jakiejœ katastrofy.
Powsta³ i zacz¹³ przechadzaæ siê nerwowo po korytarzu. Z wnêtrza jednego z przedzia³ów doszed³ go gwar g³osów, œmiech kobiet. Zbli¿y³ siê i przez parê sekund patrza³ w g³¹b. Zgasi³
weso³oœæ.
Ktoœ odsun¹³ drzwi od s¹siedniego coupé i wychyli³ g³owê:
- Panie konduktorze, daleko do stacji? ³
- Za pó³ godziny jesteœmy u celu. Docieramy do koñca. By³o coœ w intonacji odpowiedzi, co uderzy³o pytaj¹cego. Oczy jego zatrzyma³y siê przez d³u¿sz¹ chwilê na konduktorze. Boroñ uœmiechn¹³ siê zagadkowo i przeszed³. G³owa znik³a z powrotem we wnêtrzu.
Jakiœ mê¿czyzna wyszed³ z przedzia³u klasy drugiej i otworzywszy okno na korytarzu, wy-gl¹da³ w przestrzeñ. Ruchy jego gwa³towne zdradza³y jakby niepokój. Podniós³ okno i oddali³ siê w stronê przeciwn¹, na koniec kuluaru. Tu zaci¹gn¹³ siê parê razy papierosem i rzuciwszy po¿uty naustnik niedogarka, wyszed³ na platformê wozu. Boroñ widzia³ przez szybê jego sylwetkê, przechylaj¹c¹ siê ponad sztabê ochronn¹, w kierunku jazdy.
- Bada przestrzeñ - mrukn¹³ uœmiechniêty z³oœliwie. - Nic nie pomo¿e. Licho nie œpi.
Tymczasem nerwowy pasa¿er wróci³ do wagonu.
- Czy poci¹g nasz skrzy¿owa³ siê ju¿ z pospiesznym z Gronia? - zapyta³ z wysilonym spoko-jem, spostrzeg³szy konduktora.
- Dot¹d nie. Spodziewamy go siê lada chwila. Zreszt¹ byæ mo¿e, wyminiemy go na stacji kresowej; nie jest wykluczone spóŸnienie. Pospieszny, który ma pan na myœli, nadje¿d¿a z bocznej linii.
W tej chwili odezwa³ siê z prawej strony gwa³towny ³oskot. Za szyb¹ przemkn¹³ olbrzymi kontur zion¹cy mietlic¹ iskier, a za nim lotem myœli przeœmign¹³ ³añcuch czarnych pude³, oœwieconych wykrojami czworok¹tów. Boroñ wyci¹gn¹³ rêkê w kierunku znikaj¹cego ju¿
poci¹gu :
- Otó¿ i on.