Parę metrów przed nim, na dywanie, więzień siorbał jak małpa, paprał się i pożerał jadło. Obrazek jak z Księcia i żebraka.
Poczułem błogość. Nie tylko dlatego, że się nasyciłem. Podczas jedzenia nie padało ani jedno pytanie, miałem więc czas, żeby wszystko przemyśleć.
Oczywiście, gdy tylko skończyłem jeść, znów skuto mi obie ręce i podjęto zasadniczy wątek. Zwracano się do mnie w taki sposób, jakby wszyscy, łącznie ze mną, uznali, że sprzęt pozostawiony obok głównej magistrali należał do nas.
— A więc, Andy, powiedz nam coś więcej o waszym sprzęcie. Co jeszcze mieliście ze sobą. Musisz nam pomóc w tej sprawie. Pamiętaj, że my okazaliśmy ci życzliwość.
— Przykro mi, ale nie rozumiem. Mam zamęt w głowie i niczego nie pojmuję.
— Co zamierzaliście zrobić za pomocą materiałów wybuchowych? Ton był w dalszym ciągu łagodny, bez cienia agresji.
— Nie mieliśmy żadnych materiałów wybuchowych. Nie wiem, o czym pan mówi.
— Andy! Z całą pewnością chcieliście coś wysadzić w powietrze. Mieliście przecież PE4, a więc niezwykle silny materiał wybuchowy. Sam rozumiesz, że nie mogę uwierzyć w bajki, które mi opowiadasz.
Uwaga o PE 4 była jeszcze jednym dowodem na to, że major musiał przejść przeszkolenie w Wielkiej Brytanii, nie zwróciłem jednak na to szczególnej uwagi.
— Nie wiem, o czym pan mówi.
— Zatrzymaliśmy kilku twoich kolegów. Są w szpitalu. Zaskoczył mnie. Starałem się jednak niczego nie okazywać. Moja gra zmierzała do tego, by nie dopuścić do jakichkolwiek podejrzeń o związki z oddziałem, który operował w rejonie magistrali.
— Jacy koledzy? Co im jest?
Miałem gonitwę myśli. Kogo mogli wziąć? Co mogą wiedzieć? Czy chłopcy coś powiedzieli, czy major blefuje?
— Nic specjalnego. Są zdrowi.
— Bardzo panu dziękuję za opiekę nad nimi. Zapewniam, że nasze wojsko też otoczyłoby opieką waszych rannych.
Jeśli rzeczywiście kogoś mają i jeśli naprawdę umieścili w szpitalu, to znaczy, że zależy im na tym, aby przeżyli.
— Tak — rzucił jakby mimochodem — mamy kilku ludzi z waszej grupy. Umieściliśmy ich w szpitalu. Nic im nie grozi. Nie jesteśmy dzikusami, potrafimy otoczyć jeńców opieką.
Właśnie — pomyślałem sobie — opiekujecie się. Widziałem trochę filmów z czasów wojny iracko-irańskiej i wiem, na czym polega owa opieka.
Znalazłem się w kropce. Musiałem odpowiedzieć i to tak, aby im się spodobało, wedle reguł gry, której uczymy się od samego początku, od dzieciństwa. Wtedy to nabieramy umiejętności oszukiwania najpierw rodziców, potem nauczycieli. Gdy trzeba, to potrafimy nawet wyciskać łzy.
— Bardzo dziękuję, że otoczyliście ich opieką, ale ja naprawdę nie wiem nic takiego, o czym mógłbym panom opowiedzieć.
— Posłuchaj, Andy. Przyznaj, że należałeś do grupy, która porzuciła plecaki. Obserwowaliśmy was cały czas.
— Nie pojmuję. O jakich plecakach pan mówi? Nie mieliśmy plecaków. Zostawiono nas na pastwę losu w obcym kraju. Jestem tylko żołnierzem, robię, co mi każą.
— Właśnie, Andy. Nie powiedziałeś nam jeszcze, co kazano ci robić. Przecież mieliście jakieś zadania.
— Proszę zrozumieć, że zajmuję miejsce na samym dole wojskowej drabiny. Sam pan wie, że obowiązuje u nas zasada, żeby wiedzieć tylko tyle, ile trzeba do wykonania konkretnego zadania. Tym na dole w ogóle nic się nie mówi.
Trafiłem chyba w dziesiątkę. Na każdej stronie formularza rozkazu znajduje się ostrzeżenie: „Pamiętaj o zasadzie: każdy wie tylko to, co niezbędne”. Major szkolił się w Wielkiej Brytanii, nie wykluczam, że studiował w Sandhurst — naszej najsłynniejszej akademii wojskowej — albo w Kolegium Sztabu. Przez wiele lat przecież Irak należał do „klubu ulubieńców” Zachodu.
Pułkownik miał minę, jakby nie rozumiał, i zapytał o coś majora w ich języku. Ten wdał się w dłuższe wyjaśnienie. Wyglądało na to, że moja argumentacja trafiała im do przekonania. Niewykluczone, że rzeczywiście uznali, iż gówno wiem, a może dopatrzyli się analogii z własną sytuacją. Tak jak i ja byli żołnierzami. Oficerami, co prawda, jeden pułkownikiem, drugi majorem, ale też podlegali swoim przełożonym: brygadierom i generałom. Mogłem mieć nadzieję, że w pewien sposób zaczną nas rozumieć, może uznają, że nie warto tracić czasu, bo jesteśmy tylko zwykłymi kotami, przygłupami, które gówno wiedzą.
— Dobrze, Andy, jeszcze porozmawiamy, ale na teraz wystarczy — powiedział to takim tonem, jak lekarz, który umawia się z pacjentem na kolejną wizytę.
— Dzięki wielce za jedzenie. Ja naprawdę chciałbym pomóc, szczerze mówię, nie wiem tylko, czego panowie ode mnie oczekują.