Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Była noc. Arbuzowski nasłuchiwał. W sąsiedztwie krzyk. Zrobiła się smuga światła od poŜaru. On wybiegł skulony, rozchełstany, z siekierą w
ręce. Przebiegł podwórze. Posłyszał stukot koło drzwi stajni. Rzucił się tam, kogoś rąbnął,
zamachnął się jeszcze raz... rąbał bez pamięci. Jeszcze wrócił do wrót i tego we wrotach
zdzielił obuchem. Upadł. Rano dym obciąŜony wilgocią ścielił się po ziemi i polał się przez
las, w jar i nad jar. Czad i głucha cisza. Arbuzowska przelamentowała całą noc. A resztę śnieg
zamiótł. Zające namereŜkowały swoje, czasem sroka poskakuje za myszą. - A przypomnij
sobie, kto tam przyszedł do tego poŜaru. Stałem w baźniku, słychać było, jak Arbuzowska
zawołała: 11

"Jezu kochany, a ty siÄ™ gdzie tu wziÄ…Å‚?! Ha?"
"Tak czy tak, nie będziesz wiedziała" - mówił ten drugi. Arbuzowska stała ze spuszczoną głową nad trupem męŜa. "O Jezu! Jak to się szybko zajęło."
"Ty się nie denerwuj. Właź w Ŝar i szukaj tej blaszanej bańki. Ona powinna być tam bliŜej
pieca. Tam powinna być teŜ główka od maszyny krawieckiej." - A tu pomyśleć, jeszcze z
wieczora Arbuzowska zapalała światło, wieczerzę szykowała przybłędom. A moŜe krowę
doiła. Jezu, pomyśleć! Ty wlazłeś do Ŝaru i wyciągnąłeś kosturem kółko z maszyny, blaszaną
umbrę i jeszcze jakieś druty z samo-trzasku. "Myślałem, Ŝe juŜ masz" - mówił ten z boku.
"Ty, czekaj. PrzecieŜ ta amunicja mogła z gorąca wypalić i z blaszanki ni kłaka nie zostało.
MoŜe by tak oblać tu wodą, bo bardzo mnie dusi? O, jak dusi!" Ostry wiatr posypał iskrami.
Ty, pochylony, wyszar-pywałeś coś cięŜkiego spod głowni. "No, jest?" - dopytywał tamten.
"Trudno..." - sapałeś.
"Ty fajny chłop, bracie. Ciągnij!"
"Jezu! Tu pod dylami ktoÅ› leÅœy spalony!" - krzyknÄ…Å‚eÅ›.
"Kto taki? Co?"
"Zawiń głowę czymś mokrym i chodź tu, pomoŜesz. Dusi bardzo." I ktoś skoczył w Ŝar. Kto to skoczył?
- Chuny Szaja. Wyciągnęliśmy upieczonego. To była Rózia Amstein. Zmordowani poszliśmy
przesiedzieć resztę nocy do gajówki. Tam się zagnieździł Aron Tykies i robił trumny dla
rozstrzelanych Polaków w Cisnej. Piekł w fajerce kartofle dla siebie i dla dzieci tam
schodzÄ…cych po zabitych Katzach, Ruchli Karawan, Propstach i Chany Gutman., Pies jakiÅ›
przystał do dzieci i chodził z nimi wszędzie. Nazwali go Bas. Troje z tych dzieci, jak przyszły
zimne dni, zabrała Arbuzowska, ścieliła im w Ŝłobach... Tej nocy zastaliśmy w warsztacie
gajówki szpicla. Siedział na trzaskach koło pieca i dłubał w zębach. Tykies bajcował trzy
trumienki. Kocięta siedziały na warsztacie. Jak przyszliśmy, to ten siedzący na trzaskach
milczał i śledził twarz Chuny Szaji, zapadniętą, bladą, z drogimi siniakami pod oczyma. -
Wstań! - krzyknął Szaja. Obszukał go wszędzie. Tykies mrugnął znacząco do mnie. - Co ty za
jeden? - spytałem, udając wariata. - Podejdź bliŜej do światła! Podszedł najeŜywszy się.
Strąciłem mu czapkę. Czoło jego było mokre. Nic nie miał do powiedzenia. Chuny Szaja
poznał go. No, ale tę robotę trzeba było odłoŜyć. Nie chcieliśmy zapaskudzać gajówki. Na
razie siedliśmy i zapalili. Ściągnęliśmy buty, pokładli onuce na blaszanym kolanku od pieca i
kazaliśmy temu skazanemu na śmierć podkładać trzaseczki. - Po troszeczkę, ty w tryzuba
goniony, kładź i pilnuj, bo blacha się zaczerwienia. Odrętwiały kładł trzaski w równych
odstępach i pilnował naszych onucek. Odpoczywaliśmy, ułoŜywszy się na wiórach.
Przywykły do niebezpieczeństwa, po śmierci dzieci, Chuny Szaja szedł prosto na spotkanie
wroga i nie odwracał się plecami do rzeczy najstraszniejszych. Obudziła się w tym
spokojnym i pracowitym człowieku zimna brutalność i nie-13

pokój. Widziałem go w świetle - leŜał, pod głową miał obydwa kułaki. Przypatrując się
robocie Tykiesa, uśmiechał się i Ŝuł wargami. Tykies kłykciem szmacianym owiniętym
dokoła wskazującego palca malował krzyŜ na wieku trumienki. Cokolwiek Tykies powiedział