Weszła na parapet. Po dotarciu na ziemię pociągnęła za sznur, który prześliznął się całą długością wokół nóg łóżka i upadł obok jej stóp. Ross pospiesznie go zwinął i przewiesił przez tułów, tak żeby nie rzucał się w oczy. Ponieważ drzwi do ich apartamentu były zaryglowane od wewnątrz, jeśli dopisze im szczęście, służący nayeba dopiero w połowie dnia się zorientują, że więźniowie uciekli.
Juliet pierwsza, a Ross kilka kroków za nią, ruszyli wzdłuż brzegów ogrodu, trzymając się cienia, mimo że dokoła panowała ciemność, nie licząc srebrnej poświaty księżyca. Ponieważ było lato, większość mieszkańców posesji dla ochłody spała na płaskich dachach budynków gospodarczych. Trzeba było zachować wielką ostrożność, bo każdy hałas mógł łatwo ich zbudzić.
Za bardzo rozsądną opłatą, Zadeh, pomocny strażnik, przyrzekł, że otworzy dla nich rzadko używane boczne drzwi znajdujące się w odległym krańcu posesji, tak więc opuszczenie domu nayeba wydawało się najłatwiejszym zadaniem nocnego planu. Nawet gdyby Zadeh się rozmyślił albo nie mógł zdobyć klucza, mieli ze sobą linę, więc tak naprawdę nie martwili się o to, czy zdołają pokonać mur dzielący ich od ulicy.
Niestety cała akcja mogła skończyć się niepowodzeniem, gdy Juliet, zachowując czujność, minęła róg stajni i stanęła twarzą w twarz z chwiejącym się na nogach yawerem Shahidem Mahmudem. Zalatywało od niego końmi i alkoholem; pił w jakiejś zakazanej tawernie i teraz, na całe nieszczęście, wracał akurat do domu.
- Uważaj, jak chodzisz, daous - warknął żołnierz, używając obraźliwego epitetu. Juliet pospiesznie się cofnęła.
Ochrypłym głosem wybąkała jakieś przeprosiny, próbując obejść strażnika, ale było już jednak za późno, bo jej ciemny tagelmoust, którym się okryła, żeby nie rzucać się w oczy, od razu ją zdradził.
Shahid, zorientowawszy się, kto wpadł mu w łapska, pochwycił Juliet za nadgarstki.
- Niech mnie diabli. Toż to ten chłopaczek ferengi ! - Uśmiechnął się obleśnie. Wykręcił Juliet ramię na plecy. - To dopiero szczęśliwy przypadek. Akurat jestem w doskonałym nastroju, żeby dokończyć to, co wcześniej zacząłem. I tym razem nie uda ci się mnie zaskoczyć.
Juliet znieruchomiała; nie zamierzała uciekać. Wiedziała, że Ross jest za nią, więc się nie martwiła tym, co zrobi Shahid, tyle tylko że strażnik mówił głośno, i obawiała się, iż obudzi parobków śpiących nad stajniami.
- Czas, żebym zobaczył twoją twarz. - Z zadziwiającą szybkością yawer pochwycił Juliet jedną ręką za oba nadgarstki, drugą zaś wyciągnął w stronę zasłony.
Nie czekając dłużej, Juliet z całych sił wymierzyła napastnikowi kopniaka w kostkę. Gdzie, do diabła, podziewa się Ross?
W tym momencie za plecami Uzbeka coś się poruszyło. Jednak zanim Ross zdążył zadać cios, strażnik wyczuł jego obecność. Puścił Juliet i z rykiem odwrócił się do napastnika. W tym momencie na jego głowę opadła ciężka kolba pistoletu. Zwalił się na ziemię niczym ścięty dąb.
- Myślisz, że nie żyje? - zapytała Juliet, spoglądając na rozciągnięte na ziemi cielsko.
- Niestety żyje, ale kiedy się ocknie, będzie miał potężny ból głowy. - Ross ukrył pistolet pod płaszczem. - I tyle z naszego starannie opracowanego planu. Uciekajmy stąd i miejmy nadzieję, że nikt się nie obudził i nie zjawi się tu, żeby sprawdzić, co się stało.
W chwili gdy Ross zamykał za sobą bramkę, w ogrodzie rozległy się podniesione głosy. Najwyraźniej znaleziono nieprzytomnego strażnika. Juliet zaklęła pod nosem.
Po piętnastu minutach szybkiego marszu dotarli do bram zadaszonego bazaru, w którym nocą nie było żywego ducha. Czekał tam na nich Murad z czterema końmi. Aż podskoczył na widok Juliet, która nagle wyłoniła się przed nim z cienia. Przyjrzał się kompanom z uznaniem.
- Bardzo dobrze, lordzie Kilburn. Wygląda pan dokładnie jak bucharski urzędnik sądowy.
- Miejmy nadzieję, że tak samo pomyślą więzienni strażnicy. - Ross położył rękę na ramieniu młodego Persa. - Jesteś gotowy na wejście do paszczy lwa? Może być niebezpiecznie.
Murad zdołał przywołać uśmiech na twarz, choć w jego głosie można było wyczuć napięcie.
- Bardziej dla pana niż dla mnie.
- Ja robię to z miłości do brata. Trzeba odwagi, żeby ryzykować życie dla kogoś obcego. - Ross ścisnął ramię Persa, potem dodał już innym tonem: - A teraz czas na wejście królewskiego szambelana.