Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Te ciężarówki podjadą z boku pod szopę, bezpośrednio w pobliże małych drzwiczek tylnych. Urządzimy na nich później gardero­bę dla artystek.
- A więc stąd wiatr wieje powiedział Asch z uśmie­chem. - Chcesz objąć opiekę nad damami.
- Skądże znowu! - Soeft próbował bronić się przeciw temu przypuszczeniu. - Nie przywiązuję do tego najmniejszej wagi. Ale nie zniósłbym, żeby osoby niepowołane harcowały po moich ciężarówkach. Muszę tego dopilnować osobiście. Poza tym zain­teresowanie moje jest równe zeru!
- To się dobrze składa - powiedział Witterer. - Jako gar­deroba wchodzi oczywiście w rachubę tylko pomieszczenie opa­lane.
- Pańskie pomieszczenie, panie kapitanie? - zapytał Asch.
- Dla dobra sprawy jestem gotów postawie je do dyspozycji.
- No widzisz - powiedział Asch i poklepał po ramieniu Soefta, który z trudem ukrywał rozczarowanie. Uśmiechnęli się do siebie porozumiewawczo, na twarzach pozostałych żołnierzy również pojawiły się uśmiechy.
- Przejdźmy wreszcie do rzeczy. Asch - zażądał Witterer nieuprzejmym tonem.
- Właśnie doszliśmy do sedna sprawy! - powiedział Asch. - To więc jest szopa, którą nam Soeft tak wspaniałomyślnie i bez­interesownie postawił do dyspozycji. Naprzeciwko, pod ścianą, trzeba będzie urządzić małe podium.
- To moja sprawa - oświadczył dowódca plutonu amunicyj­nego, który w cywilu był cieślą.
- Twoja! - przytaknął Asch. - Poza tym potrzebujemy jeszcze kurtyny, a z lewej i z prawej coś w rodzaju kulis. Po­trzebne nam są do tego koce i prześcieradła.
- Aha! - powiedział bombardier mający piecze nad skrzy­niami z ubraniem i pościelą.
- Zgadłeś! - oświadczył Asch. Rozpostarł kartkę, na której widniał ręczny szkic. - Zaznaczyłem tu przybliżone wymiary.
- A co ja mam przy tym do roboty? -~ zapytał podoficer sa­mochodowy. - Nie będę chyba damom zaglądał pod karoserię?
Rozległ się ogólny śmiech. W wesołości tej nie brał udziału tylko kapitan Witterer; zbyteczne byłoby dodawać, że oczywiście nie uśmiechnął się również i Krause.
- Ty, mój drogi - powiedział Asch - powinieneś zająć się oświetleniem. Reflektory samochodowe zasilane z baterii samo­chodowych.
- Nie należy również zapominać o świetle przyćmionym - dorzucił fachowo Soeft, którego zainteresowanie zaczynało po­woli wzrastać. - Nie zaszkodzi mieć również czerwone światło.
Podoficer samochodowy, dobry praktyk, skinął głową. - Będę regulował siłę światła przez włączanie oporników. Jeżeli zajdzie potrzeba użycia czerwonego światła, przygotuję cały zespół tyl­nych świateł samochodowych.
- Prawdziwy z ciebie mistrz oświetlenia - powiedział Asch. Nawet Witterer zdobył się na aprobujące skinienie głową. Krause skinął swoją jeszcze gwałtowniej.
- A czego się oczekuje po mnie? - zapytał starszy ognio­mistrz Bock, ogarnięty zapałem pracy.
- Ty, Bock, będziesz organizować.
- Co na przykład?
- Powiedzmy, rozdział biletów.
- To niepotrzebne - wtrącił Witterer. - Miejsc jest prze­cież więcej niż dość.
- Panie kapitanie - powiedział Asch lekceważąco, nie sta­rając się ukryć swojej niechęci do Witterera. - Kiedy opróżni­my tę szopę, będziemy mieli do dyspozycji jakieś dwieście dwa­dzieścia miejsc. Nasza bateria, która musi przecież być w pogo­towiu bojowym, może dostarczyć zaledwie siedemdziesięciu do osiemdziesięciu widzów. Resztę miejsc musimy więc porozdzie­lać między baterie sąsiednie, piechotę i łącznościowców.
- Należy to zrobić - wyraził swą gotowość szef. - Opra­cuję rozdzielnik.
- Mam pewne wątpliwości - zawahał się Witterer. - Osta­tecznie nie jesteśmy instytucją dobroczynną.
- Pozyskamy sobie w ten sposób przyjaciół - zareplikował Bock. - Piechota, która jest teraz na nas wściekła...
- To polega na wzajemności - wtrącił Krause.
- Jesteśmy więc co do tego zgodni - odezwał się Asch. - Szef odda do dyspozycji sąsiednich pododdziałów sto trzydzieści biletów wstępu. Kontrolę na sali może objąć podoficer kance­laryjny. Nasz samochodziarz zatroszczy się o miejsce do par­kowania. Sporządzeniem jak najprostszych ławek zajmie się nasz cieśla.
- A ja - powiedział Soeft marzycielsko - każę urządzić damską toaletę.
- Co takiego?
- Damską toaletę! O wszystkim pomyślałeś, Asch, tylko o tym nie. A to jest błąd organizacyjny. Znowu okazuje się, jak grun­townie trzeba taką sytuację przemyśleć. Zwróciłem już na to uwagę we Francji.
- Sądzę, że to chwilowo wszystko, panie kapitanie.
- Jak można było zapomnieć o damskiej toalecie - upierał się przy swoim Soeft. - Brak wyobraźni! A przecież to rzecz ogromnej wagi. Wyobraźmy sobie: damy jadą tutaj, wytrzęsą się porządnie w drodze, później się napacykują, potem na krótko przed występem przyjdzie trema; wszystko to razem uderzy na...
- Dobrze już, Soeft, dobrze. Zbudujcie więc w imię boże ten przybytek.
- Będzie zbudowany - powiedział zadowolony Soeft. - Z wszystkimi szykanami. W moim pomieszczeniu.
- No, teraz to już naprawdę wszystko - powiedział Asch. - Przedstawienie jutro wieczorem o godzinie dwudziestej.
Witterer skinął głową. - Więc wszystko byłoby w porządku. Ostateczna decyzja nie do nas oczywiście będzie należała, lecz do samych artystów.
- Prosiłem, żeby mi przedłożyli swe życzenia, panie kapita­nie. Wydaje mi się, że wiem, czego się tam po nas spodziewają.
- Być może, Asch, być może. Ale byłbym rad, gdyby ktoś z zespołu, powiedzmy, panna Ebner, osobiście uznał nasze przy­gotowania za celowe. Proponuję, żebyście zaprosili do nas tę panią na dziś po południu. Zrobiłbym to sam, ale ze względu na ważne rozmowy telefoniczne, których oczekuję, nie mogę się chwilowo stąd ruszyć.
- Uważam to za zbyteczne, panie kapitanie. Witterer udał, że nie słyszy tej uwagi.
- Weźcie w drodze wyjątku mój wóz, Asch - powiedział. - I niech was Kowalski zawiezie do miasta. Jest teraz kilka minut po trzeciej, oczekuję was z panną Ebner około piątej.
- Przystąpię natychmiast do niezbędnych przygotowań - po­wiedział Soeft pełen przedsiębiorczości. - Łącznie z toaletą damską.
Kapitan Witterer opuścił szopę, żołnierze poszli za nim. Asch pozostał sam, stał ze spuszczoną głową.

Podstrony