Jerzy wziął NSU Anny i odjechał szosą mrągowską. Zaniepokoiłem się. Nie na
długo na szczęście, bo zasapana pomocnica barmanki z tawerny “Pod Złamanym
Pagajem”. Wielkim głosem wezwała mnie do telefonu.
Pobiegłem.
- Daniec. Słucham?
- Da?... - zająknął się głos Zenka.
- Paweł! No, co się stało?!
- Klient wynajął garaż w Prawdowie. Rżnie Niemca, któremu nawalił wóz na trasie.
Wjechał i drzwi zamknął. Co robi, nie wiem, tyle, że to cicha robota. Posłuchałem
chwilkę, ale jak chciałem zajrzeć, to kundel właściciela się przypętał i ledwo nawiałem z
całym tyłkiem. A tamten to pewno faszeruje kabriolecik skarbem!
- Dobrze główkujesz! - pochwaliłem chłopaka, choć taki sposób ukrycia skarbu Hasan-
beja wydał mi się zbyt prostacki jak na Jerzego. Jednak to wynajęcie garażu...
- Co robić? - denerwował się Zenek.
- Masz dobrą pamięć, to zapamiętaj... - podałem numer swego komórkowca. - Powtórz.
Powtórzył.
- Dobra. Siedź w Prawdowie i filuj na naszego przyjaciela. Telefon masz pod ręką?
- Tak. W takim jakby barku.
- No to jak się Batura ruszy, od razu dzwoń do mnie. Tyle na razie.
- Filuję. Dzwonię. Byle nie siedział do nocy, bo wtedy zostanie mi do dzwonienia
dzwonek rowerowy.
Zaśmiałem się:
- Bez obaw. Wieczorem doskoczę do ciebie. Cześć.
Zabrałem z Rosynanta telefon i wróciłem na “Krasulę”. Tam od razu znalazłem się w
centrum wielkiego sporu - kto jest lepszym płetwonurkiem: nasz Jacek czy James z
“Victory”?
Zatkałem uszy:
- Po co tyle wrzasku? Za maski, płetwy, i do jeziora. Kto pod wodą dopłynie do tamtej
bójki i z powrotem jest lepszy!
Popatrzyli z obrzydzeniem za burtę:
- Pod wodą do bójki? Zgoda! - zaśmiał się Jacek. - Ale czy to tam co pluszcze jest
wodą, niech się najpierw wypowie Sanepid!
James zgadzał się ze swym przeciwnikiem w zupełności.
- No to będziecie walczyć na sucho! - oświadczyłem.
124
- Czyli na bezdechu pełznąć po nabrzeżu w maskach! - ucieszył się James.
Ubawił mnie setnie.
- Chętnie bym to zobaczył, ale ograniczymy zawody do siedzenia na bezdechu na
brzegu. Tu, obok mnie. Który dłużej wytrzyma nie oddychając, wygrywa. Ku pamięci
potomnych będę mierzył czas. Chyba, że dopuścicie mnie do rywalizacji!
- Nie przewidujemy kategorii oldbojów! - wyniośle oświadczył Jacek.
- Trudno. Przewentylujcie teraz płuca. Minuta i zaczynam odliczać od dziesięciu. Na
zero start.
- W porządku - obaj rywale byli zgodni.
- ...Zero! - krzyknąłem.
- Uułłaaachch! - odpowiedzieli zawodnicy i zatkali nosy palcami.
Sekundy płynęły. Rywale łypali na siebie podejrzliwie znad ściśniętych nosów.
Nasłuchiwałem, czy któryś nie dopomaga sobie łyczkiem świeżego powietrza. Dobiegała
minuta, gdy twarze rywalizujących zaczęły lekko czerwienieć, policzki wydymać się, a z
gardeł dobiegały ni to stęknięcia, ni to bulgoty...
Wtem z kabiny “Victory” wynurzyła się Bell w skąpym bikini. Przeciągnęła się
leniwie, jakby przypominając światu, że jej imię pochodzi od urody, a nie od dzwonka.
Jacek poruszył się niespokojnie.
- Czy ktoś mógłby nasmarować mi plecy olejkiem? - szepnęła dziewczyna,
przesuwając powolutku dłonią po krągłym ramionku...
- Uech! - sapnął jak ranny wieloryb Jacek i zachłysnął się powietrzem. - Przegrałem!
Ale to się nie liczy! Oni zastosowali broń psychologiczną!
Śmiech złączył “Krasulę” i “Victory”. Tylko Bell rozglądała się ze zdumieniem. Ech,
te kobiety!
Biedny Jacek! Nie dość, że przegrał do Jamesa podwójną porcję lina z cebulką, to
jeszcze nie dany był mu bliższy kontakt z opalenizną diablicy z “Victory”, namaszczenia
jej podjął się bowiem ze stosownym namaszczeniem jego wuj!
- Wszystko jest tu lepsze ode mnie - mamrotał chłopak gapiąc się w wodę - żeglarze,
wywiadowcy, nurkowie... Ale ja jeszcze wam pokażę! - walnął pięścią o pokład, wstał i
tyleśmy go tego dnia widzieli.
Była już prawie ósma, gdy zadzwonił Zenek:
- Gość pożegnał się z garażem. Wraca do Mikołajek. Co dalej?
- Też wracaj. Dalsze śledzenie normalnie. Aha, nie przedstawiał się przy w
pożyczaniu?
Parsknięcie śmiechu:
- Z tego co wiem, a byłem blisko, za krzaczkiem, to tylko płacił! Dobrze?
- Jak najlepiej. Jeśli masz jakiś grosz, to funduj sobie porządną kolację. Firma zwróci
wydatki.
- Merci!
- Czekaj! Gdzie ten garaż?!
- Prawdowo. Szosa na Mrągowo. Dom za zakrętem, różowiutki jak świnka. Trzy
krasnale i bocian z gipsu na trawniku.
- Merci!
125
Zajechałem pod różowiutki jak świnka domek z wielkim warkotem i jeszcze większym
biadoleniem:
- Proszę pana! - wołałem do gospodarza, który wybiegł z domu zwabiony czy
przestraszony hałasem. - Z prośbą wielką. Mój przyjaciel, pan Grossvater, naprawiał u
pana wóz! I najprawdopodobniej zostawił w garażu pamiątkowy breloczek! Nie zawrócił
po niego, bo interesy go wzywały, ale telefonował do mnie! Czy nie byłby pan
uprzejmy?...
- Ależ proszę! - zaśmiał się mężczyzna. - Zajrzyjmy, może gdzieś leży...
Niestety, pamiątkowego breloczka nie było! Obok imadła dostrzegłam skrawek
wyprawionej na zamsz skórki. Wziąłem go. Żeby nie wracać z pustymi rękoma.
Właściciel garażu był lekko zdziwiony moim dobrym humorem. Przecież nie
odnalazłem zguby przyjaciela!