A potem rozległy się szepty. Cała sala zdawała się od nich pulsować. Przez moment Jay nie był pewien, czy rzeczywiście dźwięczą one w powietrzu, czy tylko w jego głowie. Brezentowa, podróżna torba pobrzękiwała i stukotała, grzechotała i dzwoniła. Ten dźwięk - prawdziwy czy wyimaginowany - rozsadzał mu czaszkę.
I wtedy właśnie Byronowska Koszula wstała i zaczęła bić mu brawo.
Kilkoro innych studentów spojrzało na niego niepewnie, by po chwili przyłączyć się do oklasków. Potem zaczęli klaskać jeszcze inni. Wkrótce ponad połowa słuchaczy stała i waliła w dłonie. Wciąż jeszcze bili mu brawo, gdy Jay pochwycił swoją torbę i ruszył w stronę drzwi, otworzył je, po czym wyszedł z sali. Oklaski zaczęły przycichać, podniósł się natomiast szmer konsternacji. W tej samej chwili z wnętrza brezentowej torby wydobył się dźwięk pobrzękujących o siebie butelek. „Specjały”, usadowione tuż obok mnie, dokonały swego dzieła i teraz szeptem wymieniały własne sekrety.
10Pog Hill, lipiec 1975
Po tym incydencie wielokrotnie chodził z wizytą do Joego, chociaż nigdy tak naprawdę nie polubił jego wina. Joe nie okazywał żadnego zdziwienia na jego widok; po prostu przynosił butelkę lemoniady, jakby właśnie oczekiwał chłopca. Nigdy nie zapytał też, czy amulet zadziałał. To Jay nagabywał go w tej sprawie parę razy ze sceptycyzmem człowieka, który w głębi duszy pragnie zostać o czymś przekonany. Jednak Joe reagował enigmatycznie.
- Magia - stwierdzał, przymrużając jednocześnie oko, dając do zrozumienia, że żartuje. - Nauczyła mnie tego pewna kobieta z Puerto Cruz.
- Mówiłeś wcześniej, że to było na Haiti - przerwał mu Jay.
Joe wzruszył ramionami. - Żadna różnica - oznajmił beznamiętnie. - Zadziałało, hę?
Jay musiał przyznać, że tak. Ale przecież w środku były tylko zwykłe zioła, prawda? Zioła i kilka drobnych patyczków zawiązanych w kawałek materiału. A tymczasem dzięki nim on przecież stał się...
Joe uśmiechnął się szeroko.
- E tam, chłopcze. Nie stałeś się niewidzialny. - Pod niósł daszek swojej czapki w górę, odsłaniając oczy.
- Więc co takiego się wydarzyło? Joe spojrzał na niego uważnie.
- Pewne rośliny mają specjalne własności, tak? Jay pokiwał głową.
- Aspiryna. Digitalis. Chinina. To co w dawnych czasach nazwaliby magią.
- Leki.
- Jeśli wolisz taką nazwę. Ale setki lat temu nie rozróżniano magii od medycyny. Ludzie po prostu wiedzieli pewne rzeczy. Pokładali w nie wiarę. Żuli goździki na ból zębów, a miętę na chore gardło, gałązki jarzębiny zaś od złego uroku. - Rzucił okiem w stronę chłopca, jakby sprawdzał, czy nie zobaczy kpiącej miny. - Specjalne własności - powtórzył. - Gdy dużo podróżujesz i masz otwartą głowę, możesz się wiele nauczyć.