Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Pojechał na San Domingo po
kawę. W wizji te ziarna ukazały mu się jako czarne bogactwo i lekarstwo. Czy wiesz, co
oznaczało jego imię?
- Nie.
- Słońce to wschód, narodziny czegoś nowego i siła. Wilk to symbol wolności i siły
wojownika. Jego wizja prowadziła go ku wschodowi i walce. Musiał być na San Domingo, a
potem ruszyć na wschód, za Wielką Wodę, żeby poznać, jak zdobyć wolność, jak walczyć,
żeby pokonać białego człowieka. Wiesz, jakie zasługi oddał on Tecumsehowi?
- Nie.
- Gdyby Tecumsehowi udało się zjednoczyć wszystkie plemiona, rozbiłby Stany
Zjednoczone, a historia tego kraju potoczyłaby się zupełnie inaczej. Był z nim i pomagał mu.
- Czy duch Słonecznego Wilka mówił ci coś o Zieleniewskim?
- Tak, nie był on szamanem, tylko czarnym magiem. Poznał magię czarnych ludzi. Ta
trucizna pochodzi od czarnych ludzi i tylko oni znają lekarstwo. Na poszukiwanie leku musisz
pojechać tam, gdzie Słoneczny Wilk.
- Mam tylko kilka dni. San Domingo to duża wyspa. Gdzie tam szukać znawcy
trucizn?
- A jak tu trafiłeś?
- Alison...
- Nie - Czarny Kieł pokręcił głową. Stuknął mnie palcem w pierś. - Masz czyste serce i
ono cię tu zaprowadziło. Ono ci powiedziało, co masz zrobić, a przecież tak łatwo uczynić
rzeczy nieodwracalne.
- Powiedz mi jeszcze, co się stało ze Słonecznym Wilkiem?
- Zginął przez złe złoto.
- Zieleniewski go szukał na Alasce?
- Nie, on wędrował drogą swojej wizji, a Słoneczny Wilk swojej. Idź, bo zamęczysz
mnie pytaniami. Tą ścieżką dojdziesz na miejsce - wskazał mi drożynkę na wschód.
Szybko dotarłem do chaty, skąd zabrałem strzelbę i chlebak z jedną puszką i butelką
wody. Jakoś w oczy wpadła mi ścieżka, która także prowadziła na wschód. Schodziłem
szybko, aż około dziewiątej rano dotarłem nad brzeg jeziora. Wtedy zadzwonił mój telefon
komórkowy.
- Nie ruszaj się, lecimy po ciebie - usłyszałem głos Alison.
Rozłączyła się, nim zdążyłem cokolwiek powiedzieć. Rozpaliłem na brzegu ogień i
gotowałem na ruszcie zawartość puszki, czyli parówki z sosem pomidorowym. Po godzinie
usłyszałem warkot samolotu. Nade mną przeleciał hydroplan. Zrobił koło i wodował.
Kilkanaście metrów od brzegu. Alison otworzyła drzwiczki i spuściła na wodę samo
nadmuchujący się ponton. Wsiadła i przypłynęła po mnie.
- Szybko - popędzała mnie.
Wskoczyłem do gumowej łódki i złapałem za wiosła.
- Skąd wiedzieliście, gdzie mnie szukać? - zapytałem.
- Czarny Kieł wysłał nam informację listem elektronicznym.
- Co?!
- Ma telefon satelitarny, inaczej jak byśmy powiadomili go o twoim przybyciu?
Siedząc na pływaku samolotu spuściłem powietrze z pontonu, zwinąłem go, a potem
wsiadłem do kokpitu.
Pilot natychmiast wystartował i zawiózł nas na inne jezioro, gdzie przesiedliśmy się do
innego hydroplanu, większego.
- Gdzie Bytes? - pytałem Alison.
- Obaj są już w Miami, zajmują się przygotowaniem łodzi.
- Myślałem, że na Haiti polecimy samolotem.
- My tak, ale łódź musi tam być jako dodatkowy środek transportu. Nie wszędzie
dolecisz samolotem.
Hydroplanem dolecieliśmy do Seattle, skąd odrzutowcem Bytesa do Miami. Po drodze
musiałem wszystko opowiedzieć Alison.
- Nie rozumiem tej historii z niedźwiedziem - przyznałem się.
- Możesz wierzyć lub nie, ale niektórzy szamani stają się zwierzętami - odpowiedziała
patrząc w okno. - Widziałeś niedźwiedzia z czarnym kłem i nie zabiłeś go. Tak ci
podpowiedziało serce. Albo to był potulny misio, albo znaleźliście nić porozumienia, albo to
było wcielenie Czarnego Kła. Uwierz w to, co wydaje ci się bardziej prawdopodobne. Taniec
niedźwiedzia był bardzo sugestywny?
- Tak.
- I o to w szamanizmie chodzi - Alison uśmiechnęła się tajemniczo.

***
Na Florydzie byliśmy wczesnym popołudniem 3 stycznia. Willy Bytes czekał na nas
na lotnisku przy hangarze. Miał ponurą minę.
- Chyba nie będziemy mieli łodzi - tłumaczył się Alison.
- Jak to? - oburzyła się dziewczyna.
- Miałem tu w porcie wspaniały jacht, ale wczoraj wieczorem Bruce poszedł do
kasyna... Dziś przyszedł ten jego wierzyciel, jak mu tam...
- Moody - wtrąciła Alison. - Jak szybko wynajmiemy łódź?
- Nieprędko, minimum dwa dni - Bytes wściekle zacisnął pięści.
- Ubezpieczenia, opłaty portowe, wynajęcie nowej załogi.
- Nie można spłacić tego Moody’ego? - zapytałem.

Podstrony