Przez cały czas uważnie słuchała pacjentki, i zależnie od potrzeby modyfikowała własne poczynania, pamiętając o tym, czego uczył ją Kruse w kwestii dynamiki wzajemnego oddziaływania.
Tak sprawa się toczyła jeszcze przez kilka miesięcy; pozornie – dwie gawędzące ze sobą przyjaciółki. Lecz pacjentka, reagując na zmianę strategii, jeszcze bardziej pogrążyła się w hipnotycznym uśpieniu. Wykazała przy tym tak daleko posuniętą uległość, że straciła czucie w całym ciele – nie czuła zapalonej zapałki przytkniętej do skóry, w końcu kadencję swego oddechu dostosowała do oddechu Sharon. Wyglądało na to, że jest gotowa spełnić każde żądanie. Ale Sharon nie wydawała jej poleceń i przyjacielska pogawędka toczyła się dalej.
W czasie pięćdziesiątego czwartego seansu pacjentka przejęła spontanicznie rolę Jany i zaczęła opisywać pewne alkoholowo-narkotykowe przyjęcie w prywatnej willi w Wenecji, na którym było mnóstwo różnych dziwacznych typów.
Z początku opowiadanie pikantnych szczegółów sprawiało jej wyraźną przyjemność. I nagle, w połowie relacji, coś się zmieniło.
– Moja siostra tu jest – powiedziała Jana ze zdumieniem. – Ta cholerna pnąca roślina w kącie pokoju... Siedzi na tym brzydkim krześle bez politury.
Sharon: – Co czujesz?
– Jestem przerażona. Cholernie wstrząśnięta. Jacyś mężczyźni przyssali się do jej piersi, goli, owłosieni. Pawiany, włażą na nią, wtykają w nią te rzeczy.
Sharon: – Te rzeczy?
– Ich rzeczy. Obrzydliwe. Robią jej krzywdę i śmieją się, jest tam kamera.
– Gdzie jest kamera?
– Tam, w drugim końcu pokoju. Ojej, nie ja trzymam kamerę, chcę wszystko widzieć, palą się wszystkie światła. Ale jej się to nie podoba. A ja filmuję. Nie mogę się powstrzymać.
Gdy Jana opisywała tę scenę, głos jej drżał, załamywał się. Powiedziała o Jot: ...Ona wygląda zupełnie jak ja, tylko, wiesz, bardziej niewinnie. Zawsze była skromniejsza ode mnie. Oni naprawdę włażą na nią, czuję...
Sharon: – Co czujesz?
– Nic.
Sharon: – Co czujesz, Jano? Kiedy widzisz, co się dzieje z twoją siostrą?
– Nic. – Po chwili: Źle.
Sharon: – Bardzo źle się czujesz?
– Trochę... źle. – Gniewny wyraz twarzy. – Ale, do cholery, sama jest sobie winna. Nie pchaj palców między drzwi, mam rację? Jeśli wiedziała, że tak się będzie zachowywać, nie powinna tam przychodzić.
Sharon: – Czy miała wybór, Jano?
Milczenie.
– Co przez to rozumiesz?
Sharon: – Czy miała wybór, jeśli chodzi o udział w tym przyjęciu?
Przedłużające się milczenie.
Sharon: – Jano?
– Tak, słyszę. Najpierw pomyślałam, że tak, miała, każdy ma przecież wybór. Ale później...
Sharon: – Co później, Jano?
– Nie wiem... chyba naprawdę ja jej nie znam. To znaczy, my jesteśmy dokładnie takie same, ale jest w niej coś... Nie wiem. Jakbyśmy... nie wiem, były czymś więcej niż siostrami. Nie potrafię znaleźć właściwego słowa, może współ... Dajmy temu spokój.
Cisza.
Sharon: – Wspólniczki?
Jana, zaniepokojona: – Powiedziałam, dajmy temu spokój, dosyć tego gówna. Porozmawiajmy lepiej o tym, bo to jest naprawdę zabawne, jakim cudem ja się znalazłam na tej pieprzonej imprezie.
Sharon: – Dobrze. Co tam robiłaś?
Jana, zakłopotana: – Nie pamiętam. Aha... prawdopodobnie nudziłam się. Na każdym przyjęciu, na którym ona jest, musi być nudno.
Sharon zdecydowała zakończyć seans. Pozwoliła pacjentce się rozluźnić, zaczekała, aż minie jej gniew, i przerwała seans. Była przekonana, że nastąpił przełom. Po raz pierwszy Jot zaakceptowała współistnienie bliźniaczki i nawet ją nazwała. Wspólniczki. W tym słowie wyczuwało się duży ładunek emocjonalny. Sharon postanowiła iść tym tropem podczas następnego seansu.
– Pani doktor? Co przed chwilą powiedziałaś?
Sharon: – Wspólniczki. Zasugerowałam ci, że ty i Jana jesteście czymś więcej niż siostrami. Nawet czymś więcej niż bliźniaczkami. Może właśnie wspólniczkami. Psychicznymi wspólniczkami.
Jot milczy, jest zamyślona, próbuje się uśmiechnąć.
Sharon: – Twoim zadaniem jest to możliwe?
– Raczej tak, tylko że jeśli ona jest moją wspólniczką, to cichą wspólniczką. Nigdy ze sobą nie rozmawiamy. Nie chce ze mną rozmawiać. – Cisza, szeroki uśmiech. – Ciche wspólniczki. Jaką firmę prowadzimy?
Sharon: – Firmę, która nazywa się: życie.
Jot, rozbawiona: – Może i racja.
Sharon: – Chciałabyś jeszcze o tym porozmawiać? O tym, jak się czuje cicha wspólniczka?