Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Bray zaczął go czytać i natychmiast instynktownie zrozumiał, że odsłania się przed nim kolejny fragment łamigłówki.
 
ŚMIERĆ WERACHTEN UDERZA W TRANS-COMM
Nowy Jork Na Wall Street z pewnym zaskoczeniem dowiedziano się dzisiaj, że zespół konsultantów z Trans-Communications Inc. poleciał do Essen w Niemczech na konferencję z zarządem Zakładów Werachten. Przedwczesna śmierć Fraulein Odile Werachten (47 lat) i ciężka choroba jej ojca, Walthera (76), zostawiły przedsiębiorstwo bez decydującego głosu na górze. Źródła zazwyczaj dobrze poinformowane nie kryły zdumienia wielkością udziałów Trans-Commu w Zakładach Werachten. Prawnicze zawiłości przepisów w Essen często prowadzą do braku rozeznania co do wielkości inwestycji amerykańskich na tamtejszym rynku, ale nie wtedy, gdy wynoszą ponad dwadzieścia procent. Szerzą się pogłoski, że Trans-Comm ma ponad pięćdziesiąt procent udziałów, chociaż zarząd centralny koncernu w Bostonie zaprzecza, określając tę wielkość jako absurdalną...
 
Słowa “zarząd centralny w Bostonie” uderzyły Scofielda jak obu­chem. Czyżby odnalazł nie jeden a dwa kawałki łamigłówki? Joshua Appleton IV był senatorem z Massachusetts, a jego rodzina stanowi­ła prawdziwą potęgę polityczną w tym stanie. Byli jak klan Kennedych; o wiele powściągliwsi w wyrażaniu ambicji, ale równie wpły­wowi w skali całego kraju - co nie pozostawało bez znaczenia dla międzynarodowej finansjery.
Czy w przeszłości Appletona istniały jakieś związki - potajemne lub jawne - z Trans-Communications? Należało to sprawdzić.
Telefon na ścianie zabrzęczał. Było osiem po dziesiątej; za sie­dem minut miał zadzwonić do Symondsa do MI-6. Spojrzał na apa­rat, zły na kelnerkę, że podchodzi odebrać słuchawkę. Wbił wzrok w jej usta, mając nadzieję, że rozmowa nie potrwa długo.
- Pan Hagate? Czy jest tu niejaki pan B. Hagate? - krzyknęła kelnerka zirytowanym głosem.
Bray zamarł. B. Hagate?
Agate B.
Beowulf Agate.
Czy Symonds bawi się z nim w niedorzeczną rywalizację? Czyżby Anglik postanowił zaprezentować mu nadzwyczajną technikę śled­czą brytyjskiego wywiadu? Czy ten cholerny idiota jest tak egotyczny. że nie może sobie tego darować?
Boże, co za głupiec!
Scofield wstał, starając się nie zwracać na siebie uwagi, i z teczką w ręku podszedł do telefonu.
- Kto mówi?
- Dzień dobry, Beowulf Agate - odezwał się męski głos tak wyraźnie wymawiający wszystkie głoski, jakby rozmówca był wykła­dowcą Oxfordu. - Mamy nadzieję, że zdążył pan odpocząć po męczą­cej podróży z Rzymu.
- Kim pan jest?
- Moje nazwisko nic panu nie powie. Chcemy tylko, żeby pan zrozumiał. Znaleźliśmy pana. Zawsze pana znajdziemy. Ale to wszy­stko jest takie nudne. Uważamy, że byłoby o wiele lepiej, gdybyśmy się spotkali i przedyskutowali różnice między nami. Może się okazać, że wcale nie są takie wielkie.
- Nie lubię spotykać się z ludźmi, którzy usiłują mnie zabić.
- Drobna poprawka. Tylko niektórzy usiłują pana zabić, inni usiłują pana uratować.
- Po co? Dla małej sesji z użyciem środków chemicznych? Żeby wyciągnąć ze mnie, czego się dowiedziałem i co zrobiłem?
- To, czego się pan dowiedział, jest nieistotne, a zrobić pan może tyle co nic. Jeśli pańscy ludzie pana dopadną, to wie pan, czym się to skończy. Nie będzie żadnej rozprawy, żadnego publicznego przesłu­chania; jest pan zbyt niebezpieczny dla wielu osób. Współpracował pan z wrogiem, zabił pan w parku Rock Creek młodego człowieka, który w oczach pańskich przełożonych uchodził za kolegę z wywiadu, i uciekł pan z kraju. Jest pan zdrajcą i zostanie pan załatwiony przy pierwszej sposobności, jaka się nadarzy. Chyba nie ma pan cienia wątpliwości po tym, co się zdarzyło na Nebraska Avenue. My możemy pana załatwić w chwili, kiedy wyjdzie pan z tej restauracji. Albo jeszcze wcześniej.