— Brzmi nieźle.
— Będziesz musiał wymyślić jakiś powód, dlaczego nie masz ze sobą żadnego
bagażu. Ludzie w hotelu mogą być ciekawscy. Najlepiej, jeśli powiesz, że
spiesząc się na
statek w jakiś sposób zgubiłeś wszystkie walizki.
— O wszystkim pomyślisz - dziwił się Tennyson. - Trzeba przyznać, że jesteś
cholernie przebiegła. Co ja bym bez ciebie zrobił?
— Cóż, ktoś musiał się tobą zaopiekować i tak się stało, że padło na mnie.
— Dziś wieczorem postaram ci się chociaż w części odwdzięczyć - obiecał
Tennyson.
- Kolacja w Domu dla Ludzi. Świece i czysty obrus na stole, porcelana,
połyskujące kieliszki,
srebra, wykwintne menu, butelka dobrego wina...
— Hola, hola. Wstrzymaj konie. Nie jestem pewna, czy w Domu dla Ludzi posiadają
odpowiedni lokal.
— Każdy lokal będzie lepszy od tej klitki, w której mieszkaliśmy na statku.
- Ta klitka była całkiem miła - zauważyła Jill. Tennyson nagle zmienił temat.
- Myślę, że ktoś wyszedł nam w końcu na spotkanie.
Rozdział 7
Jadalnia w Domu dla Ludzi wyglądała całkiem przyzwoicie. Na stole nakrytym
białym, czystym obrusem stały połyskujące kieliszki i porcelanowa zastawa, menu
składało
się z pięciu dań, a wino dało się przełknąć.
— Kto by pomyślał, że będzie tak przyjemnie - westchnęła Jill. - Nie
podejrzewałam,
że tutejsze jedzenie może być wyśmienite. Inna sprawa, że po miesiącu spędzonym
na statku
każdy posiłek wydaje się ucztą.
— Jutro zaczynasz pracę - przerwał te zachwyty Tennyson. - Czy od czasu do czasu
będziemy się spotykać?
— Tak często, jak to będzie możliwe. Podejrzewam, że każdego wieczora będę tu
wracać. Chyba że Watykan wyrzuci mnie za drzwi albo po prostu nie wpuści do
środka.
— Chcesz powiedzieć, że nie kontaktowałaś się z nimi wcześniej w tej sprawie?
— Próbowałam, ale nie udało mi się. Wysłałam parę listów, które pozostały bez
żadnej odpowiedzi.
— Pewnie nie chcą reklamy.
— To się jeszcze zobaczy. Porozmawiam z nimi, a możesz mi wierzyć, że kiedy
chcę,
potrafię być bardzo przekonywająca. A co z tobą?
—
— Rozejrzę się. Chcę najpierw zobaczyć, co to za miejsce. Jeśli nie ma tu
żadnego
innego lekarza, być może założę własną praktykę.
— Dobry pomysł - ucieszyła się Jill. - Ale czy jesteś pewien, że to właśnie
chciałbyś
robić?
— Nie wiem - odparł Tennyson. - Łatwo mi to mówić, ale muszę przyznać, że nie
zastanawiałem się nad tym. Przecież na Watykanie jest już jeden lekarz, który
prawdopodobnie zajmuje się również chorymi w mieście. Gdybym założył praktykę,
idę o
zakład, że przez pewien czas nie wiodłoby mi się najlepiej. Miasteczko wygląda
na osadę
pionierską, ale chyba nią nie jest. Gdyby to, co mówił kapitan, okazało się
prawdą, roboty
musiałyby tu być już od prawie tysiąca lat.
— Wątpię, żeby miasto było aż tak stare - wtrąciła Jill. - Roboty były tu chyba
na
długo przed jego założeniem.
— Możliwe. Tak czy inaczej, osada na pewno pochodzi sprzed setek lat. Chociaż
jak
widać, niewiele się w niej zmieniło przez ten czas, pewnie dlatego, że zawsze
była
zdominowana przez Watykan. Wszyscy i wszystko obraca się tutaj wokół niego.
— To akurat nie jest chyba najgorsze - odparła Jill. - Zależy, jacy ludzie, a
właściwie
roboty i ludzie, tworzą Watykan. Może z radością przywitają kogoś, kto wniesie
nowy punkt
widzenia i świeże pomysły.
— Na pewno. Założę się, że już nie mogą się mnie doczekać - odburknął Tennyson.
-
Nie ma pośpiechu. Rozejrzę się i zobaczę, czy mam tu jakieś widoki na
przyszłość. Za
tydzień sprawa będzie jasna.
— Brzmi to tak, jakbyś miał jednak zamiar tu zostać. Przynajmniej przez pewien
czas.
Tennyson wzruszył ramionami.
- Tego jeszcze nie wiem. Na razie muszę znaleźć Miejsce, gdzie będę mógł się
ukryć i
przeczekać obławę.
Nie wierzę, żeby ludzie w Daventry domyślili się, że udało mi się dostać na
statek,
który zawiózł mnie aż na Koniec Wszechświata.
— Miejmy nadzieję, że uważają cię za martwego. Radar w Gutshot na pewno śledził
twoją lotnię. Nie ma chyba możliwości wykrycia, że się z niej katapultowałeś,
prawda?
— Jeśli nie znajdą spadochronu, na pewno nie. A chyba nie znajdą, bo wepchnąłem
go pod budynek tak głęboko, jak tylko mogłem.
— Więc raczej jesteś bezpieczny. Chyba że są tak rozwścieczeni i żądni krwi, że
przylecą sprawdzić, czy przypadkiem nie udało ci się w jakiś sposób dotrzeć na
Koniec
Wszechświata.