- Patrzcie, patrzcie! Mieliśmy zamiar zaprosić was na obiad, ojcze Eymerichu, ale byliście nieuchwytni! Nie spodziewaliśmy się jednak, że wychyniecie z jaskini!
Men Rodriguez de Sanabria, siedzący u boku władcy, skrzywił się w złośliwym uśmieszku.
- Zacny ojciec musiał polować na pająki. Spójrzcie, jak wygląda!
Niektórzy przy stole roześmiali się. Eymerich spojrzał na swoje szaty i stwierdził, że w wędrówce po podziemiach jego biały habit stał się prawie czarny. To go rozdrażniło. Spojrzał na króla i powiedział:
- Kawaler de Sanabria ma w pewnym sensie rację. Polowałem na pająki, ale na te dwunożne.
- Po tak niebezpiecznej obławie z pewnością jesteście głodni. - Piotr Okrutny był niewątpliwie podchmielony, ale mniej niż rano. Być może miał okazję zażyć snu. - Usiądźcie i zjedzcie coś z nami.
Eymerich przyjął zaproszenie. Niewiele dbał o jedzenie, ale nie chciał, by post przeszkodził mu w pracy. Gdy tylko zajął miejsce naprzeciwko króla, saraceński służący postawił przed nim misę z baraniną w ziołach. Podczaszy napełnił srebrny kielich winem.
Zdjęty niesmakiem, że wszyscy na niego patrzą, Eymerich przełknął kilka kęsów i małymi łykami wypił wino. Był niemal wdzięczny panu de Sanabria, gdy ten zagadnął go słodkim głosem.
- Czy pająk, którego ścigaliście, jest Żydem o nazwisku Ha-Levi? Pytam z ciekawości, bo i ja go szukam.
Piotr Okrutny aż podskoczył.
- Kawalerze, zabroniliśmy wymawiać to nazwisko w naszej obecności!
Potem ton monarchy stał się melancholijny.
- Ale tutaj nikt nas już nie słucha... Posłuchajmy, co po wie ojciec.
Eymerich opłukiwał sobie palce w miseczce z wodą przed następnym kęsem.
- Rzeczywiście, rabin Ha-Levi miał być jedną z moich zdobyczy. Panie de Sanabria, czy wiecie, gdzie się ukrywa?
- Nie. Tunele pod zamkiem to prawdziwy labirynt. Godzinę temu prawie mieliśmy jego córkę, ale jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Piotr Okrutny machnął ręką.
- Ha-Levi to zdrajca i podzieli los barana, którego je ojciec Eymerich. Słowo króla Kastylii.
- A więc nie jesteście już przychylni rabinowi? - zapytał inkwizytor.
- Już od dawna nie. Przecież wam mówiliśmy. Ale nie przypuszczaliśmy, że ten Żyd sprzymierzy się z naszym przyrodnim bratem. To Ha-Levi, wiedzcie, uwalnia potwory i duchy, aby nas dręczyć. A jego córka pomaga mu w składaniu ofiar z ludzi. To ona porywa i morduje dzieci z wioski.
Eymerich udał obojętność. Wziął kawałek mięsa i zapytał:
- Sire, czy mogę wiedzieć, skąd ta pewność?
- Już wam mówię. Wasz konfrater ojciec Gallus poddaje właśnie torturze schwytanych Żydów. Powiadamia nas o ich zeznaniach, a są jednomyślne. Teraz wszystko jest już dla nas jasne.
Eymerich zachował kamienny wyraz twarzy. Zauważył tylko spokojnie:
- Tortury są przydatne, jednak to nie najpewniejszy sposób prowadzenia przesłuchań. Często zdarza się, że więzień, aby uniknąć bólu, mówi wszystko, co chcą słyszeć sędziowie.
Król wzruszył ramionami.
- Obaj wiemy doskonale, że ojciec Gallus jest zdziecinniały, ale to także wielce doświadczony inkwizytor. Poza tym zeznania torturowanych znajdują potwierdzenie w faktach. Krew na ustach Miriam, wszystkie te osobliwości... A ponad to jest więcej niż pewne, że Ha-Levi to czarownik. Kawalerze de Sanabria, sami powiedzcie.
Rico hombre zamrugał zaczerwienionymi oczami.
- Brat inkwizytor z pewnością wie o zamiłowaniu Ha-Leviego. Minister kolekcjonował gliniane figurki wszystkich rozmiarów, jedną bardziej wstrętną od drugiej...
Poczekał na potwierdzenie Eymericha i mówił dalej:
- A więc rozumiecie, w czym rzecz. Uciekając, Ha-Levi zabrał ze sobą swoje paskudne lalki. Nie wszystkie, ale wiele. A zatem nie było to tylko niewinne szaleństwo. Człowiek, który wie, że jest ścigany, nie traci czasu na noszenie tak ciężkich przedmiotów. Wnioskuję stąd, że lalki służą mu do magicznych obrzędów.
Argumentacja była dobra. Eymerich pochwalił ją ruchem głowy.
- Zgadzam się z wami, panie. Już od pierwszej chwili uważałem, że te statuetki pełnią jakąś ważną funkcję i służą złowrogim celom.
Arystokraci zgromadzeni przy stole siedzieli w milczeniu. Sprawa była delikatna i niezbyt stosowna, by omawiać ją podczas uczty. Jedynym, który nie zwracał na to uwagi, był król Piotr, bardzo zasępiony.
- Już ten jeden dowód wystarczy. Ale to nie wszystko. Ha- -Levi całymi tygodniami kazał nam wierzyć, że zjawa z przezroczystymi skrzydłami jest duchem naszej żony, tej głupiej dziwki. Teraz wiemy, że była to w rzeczywistości jego córka Miriam. Ha-Levi próbował ukryć jej zbrodnie.
Eymerich upił nieco wina i odparł spokojnie:
- To możliwe. Chciałbym jednak, aby potwierdzenie lub odrzucenie tej hipotezy odbyło się podczas prawomocnego przesłuchania, przeprowadzonego w majestacie...
Nie zdążył dokończyć zdania. Cała sala się zatrzęsła, naczynia zadrżały. Z wysoka dobiegł przeciągły ochrypły ryk, któremu wtórowały odgłosy uderzeń o niewiarygodnej sile. Wszyscy obecni, oprócz króla i Eymericha, poderwali się, krzycząc, gdy w ścianie pojawiła się rysa. Wielu rzuciło się na schody, które się zatrzęsły, aż ze stopni zaczęły wypadać kamienie.
Pan de Sanabria, który zerwał się jako jeden z pierwszych, wrzasnął, próbując przekrzyczeć ryk:
- Uciekajcie, sire! To trzęsienie ziemi!
Ale nie było jak uciekać. Ten, kto próbował wbiegać na schody, wpadał na tłum żołnierzy i służących, którzy w szalonym pośpiechu zbiegali z górnych pięter i dziedzińców, jakby ta sala mogła ochronić ich przed niebezpieczeństwem. Zrobiło się zamieszanie, a tymczasem ryk rozległ się znowu.
Eymerich wstał z krzesła i zatrzymał saraceńskiego oficera z przerażoną miną, przybyłego z górnych pięter.
- Co się dzieje, kreaturo? Mów!
Zamiast mu odpowiedzieć, oficer odezwał się wprost do króla.
- To olbrzym! - krzyknął zamierającym głosem. - Okropny olbrzym! Jest na środku dziedzińca i idzie tutaj!