Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nigdzie nie było ani śladu Moiraine ani Lana. Taireński oficer wpatry­wał się w drzwi, stojąc w odległości dziesięciu kroków i pró­bując stworzyć wrażenie, że nie ma nic wspólnego z czterema obserwującymi go Pannami Włóczni. Perrin zorientował się, że pozostałe dwie jeszcze zostały w komnacie. Usłyszał do­biegające stamtąd głosy.
- Odejdźcie - mówił zmęczony Rand. - Postawcie to gdzieś po prostu i odejdźcie.
- Jeśli dasz radę wstać - pogodnie odparła Chiad - ­to odejdziemy. Tylko wstań.
Rozległ się plusk wody wlewanej do miski.
- Już nam zdarzało się opiekować rannymi - uspoka­jała go Bain. - A poza tym myłam moich braci, kiedy byli mali.
Rhuarc zatrzasnął za sobą drzwi, zagłuszając rozmowę.
- Traktujecie go inaczej niż Tairenianie - cicho zauwa­żył Perrin. - Bez tego płaszczenia się. Zdaje mi się, że ani razu nie słyszałem, by ktoś z was nazwał go Lordem Smokiem.
- Smok Odrodzony to proroctwo wilgotnych ziem ­odparł Rhuarc. - My nazywamy go: Ten Który Przychodzi Ze Świtem.
- Myślałem, że to jest to samo. Bo w przeciwnym razie po co przybylibyście do Kamienia? Niech sczeznę, Rhuarc, wy, Aielowie, jesteście Ludem Smoka, tak mówią Proroctwa. Przy­znajecie się do tego, nawet jeśli nie rozgłaszacie wszem i wobec.
Rhuarc zignorował tę ostatnią uwagę.
- W waszych Proroctwach Smoka upadek Kamienia i przejęcie Callandora oznaczają, że Odrodził się Smok. Nasze proroctwo powiada jedynie, że Kamień musi paść, zanim Ten Który Przychodzi Ze Świtem pojawi się, by zabrać nas z po­wrotem do miejsca, które niegdyś należało do nas. To może być jeden i ten sam człowiek, wątpię jednak, czy nawet Mądre potrafią to stwierdzić z całą pewnością. Jeśli Rand jest nim właśnie, to są jeszcze rzeczy, których musi dokonać, by to udowodnić.
- Co? - spytał Perrin.
- Jeśli jest, to będzie wiedział i zrobi je. Jeśli nie, to nasze poszukiwania będą trwały nadal.
Jakiś trudny do odczytania ton w głosie Aiela zazgrzytał Perrinowi w uszach.
- A jeśli on nie jest tym, którego poszukujecie? To co wtedy, Rhuarc?
- Śpij dobrze i bezpiecznie, Perrin. - Miękkie buty Rhu­arca nie wydawały żadnego dźwięku na czarnym marmurze.
Taireński oficer wciąż odprowadzał wzrokiem Panny, wy­dzielając woń strachu, bezskutecznie usiłując zamaskować gniew i nienawiść malującą się na jego twarzy. Jeśli Aielowie stwierdzą, że Rand to nie Ten Który Przychodzi ze Świtem... Perrin przypatrzył się twarzy oficera, pomyślał o nieobecnych Pannach, o Kamieniu, w którym nie będzie Aielów, i zadrżał. Musi dopilnować, by Faile naprawdę wyjechała. To było naj­ważniejsze. Musiała wyjechać, i to bez niego.
ROZDZIAŁ 4
SZNURKI
Thom Merrilin posypał piaskiem napisany właśnie dokument, żeby osuszyć atrament, potem pieczołowicie wsypał piasek z powrotem do słoika i zakręcił wieko. Poszperał wśród papierów tworzących na stole niechlujne sterty - sześć świec łojowych groziło pożarem, ale potrzebował światła - i wy­brał zmięty arkusz naznaczony kleksem. Uważnie porównał go z tym, co sam stworzył, potem z zadowoleniem pogładził dłu­giego siwego wąsa kciukiem i pozwolił, by jego pomarszczona twarz rozciągnęła się w uśmiechu. Sam lord Carleon uznałby, że to jego własna ręka.
"Strzeż się. Twój mąż coś podejrzewa".
Tylko te słowa i żadnego podpisu. Teraz żeby jeszcze udało się zaaranżować, by lord Tedosian znalazł kartkę tam, gdzie jego żona, lady Alteima, mogła ją beztrosko zostawić...
Aż podskoczył, gdy rozległo się pukanie do drzwi. Nikt go nie odwiedzał o tak późnej porze.
- Chwilę! - zawołał, pośpiesznie upychając pióra, atra­ment i wybrane papiery do sfatygowanej szkatuły z przyborami do pisania. - Chwilę, tylko założę koszulę.