A potem otarł wargi, otrzepał z koszuli okruszki i wstał.
— Jeśli będziesz chciał się z nią zobaczyć, po prostu nadaj do mnie wiadomość — powiedział i zaczął zapinać kurtkę. — Muszę puścić Simanitha na polowanie po drodze do domu.
Gdy Merelan jesienią wróciła do Cechu Harfiarzy, była pięknie opalona i wyglądała na wypoczętą. Petiron w dalszym ciągu się o nią troszczył. Robinton usłyszał, jak Mistrz Bosler mówi do jednego z czeladników, że Petiron złagodniał. No cóż, Robinton szybko przekonał się, że łagodność ta obejmuje wszystkich, tylko nie jego. Właściwie ignorował go jeszcze wyraźniej niż poprzednio. Skończyły się nawet zwykłe złośliwe docinki pod adresem sekcji barytonów. Z drugiej strony, ponieważ Robinton w pewnym sensie prowadził tę sekcję, Petiron nie miał żadnych powodów do narzekań. Wszyscy śpiewacy przy każdym wykonaniu przechodzili samych siebie, starając się osłonić Robintona przed jadowitą krytyką ze strony ojca. Petiron rzeczywiście częściej się teraz uśmiechał, choć tylko do sopranów i altów, i dużo częściej chwalił dyszkanty. Merelan w dalszym ciągu prowadziła solistów, ale przydzielono jej mniej uczniów. Pewnego poranka, w dwa siedmiodnie po powrocie rodziców, Mistrz Gennell wezwał Robintona do siebie. Chłopiec, którego ostatnie przeżycia uwrażliwiły na wygląd ludzi, pomyślał, że Mistrz postarzał się i wygląda na zmęczonego.
— Skończyłeś piętnaście lat, prawda, Rob? — zaczął Gennell. Robinton przytaknął. — Jakie zajęcie mamy dla ciebie znaleźć w tym semestrze?
Pytanie to wstrząsnęło chłopcem. Nerwowo poprawił się w krześle.
— Nie jestem pewien, co macie na myśli, Mistrzu — powiedział i przerwał, by odchrząknąć, a potem wyrzucił z siebie: — Zwykle w następnym semestrze jest teoria i kompozycja…
— Ach, chłopcze, znasz jedno i drugie na wylot, nie od dziś. Widziałem utwór na orkiestrę, który napisałeś dla Washella i muszę powiedzieć, że żaden z nas nie znalazł w nim najmniejszego błędu. — Gennell uśmiechnął się, dodając chłopcu otuchy. Potem wyraz jego twarzy się zmienił. — Nie mogę cię jednak przydzielić do grupy twojego ojca. A muszę znaleźć dla ciebie odpowiedni przedmiot…
Robinton przymknął oczy z ulgą, gdy okazało się, że nie będzie musiał znosić zajęć prowadzonych przez ojca.
— Powiem wprost, Rob. Nie byłem i nie jestem w stanie pojąć, dlaczego ojciec darzy cię antypatią. Ty jednak zawsze znosiłeś to bez skargi.
— To mój ojciec, Mistrzu Gennellu…
— No cóż, nie będziemy w to wnikać, bo w rzeczy samej cały Cech starał się być ci ojcem — a także twojemu talentowi.
Gdy zakłopotany Robinton pochylił głowę, Mistrz dźgnął go palcem w kolano:
— Skromność jest bardzo dobra i bardzo piękna, chłopcze, ale niech ci ona nie będzie zawadą.
Robinton nie wiedział, jak się zachować, więc zaczął się rozglądać po przytulnym gabinecie, szukając jakiegoś pomysłu. Jego wzrok padł na mapę, na której małe kolorowe punkciki oznaczały miejsca pobytu czeladników i mistrzów na całym kontynencie. Wiele miejscowości było nie oznaczonych, co oznaczało, że ludzie tam czekają na harfiarza.
— Mistrzu, ja lubię uczyć — powiedział, wskazując na mapę — i mam w tym dobre wyniki.
— Nie wszystkie nie oznaczone gospodarstwa przyjęłyby harfiarza, gdybym kogoś tam posłał — skomentował sucho Gennell. A widząc zdumienie Robintona. Mistrz dodał, wzdychając: — Niektórzy gospodarze twierdzą, że niepotrzebne im nasze usługi.
— Trudno w to uwierzyć. — Robinton był wstrząśnięty. — Nie chcą się uczyć czytania, pisania i rachunków? Jak można przejść przez życie bez tych podstawowych umiejętności?