Jakże to biło
serce, gdy wyzwał z litery H, tak bliskiej K, a zwłaszcza gdy koniugacje nie najlepiej sie-
działy w pamięci. Niezawodna piątka czekała za piecem, i jaka jeszcze? – bo sam profesor nie
żałował ręki, trzymając się owej starej zasady:
Różdżka popędza rozumu do głowy,
Uczy łaciny, a broni złej mowy.
Z obliczem ewangelicznego baranka, nie słyszał błagań, nie widział łez, nie czuł najmniej-
szej litości – a rżnął piątkę za piątką nie mrugnąwszy okiem, ot tak sobie, zwyczajnie, jakby
najlepsze śniadanie zajadał. Czasem, gdy który nazbyt natrętnie narzucał się prośbami, wy-
rzekał powoli, bez uniesienia, pamiętne słowa: ,,Choćbyś tylimi łzami płakał – mówił, poka-
zując łokieć na ręce – choćby twój rodzony ojciec z grobu powstał, nie daruję!”
Lecz za to jeografia, panie, jeografia, wynagradzała łacinę. Pan Solecki, kapitan-profesor
(bo go wszyscy tak nazywali), miał się do niego jak niebo do ziemi. Choć to ze krwi już po-
winien być srogi, jako nieustraszony wojak o marsowatej postawie, jednakże wcale inaczej
rzecz się miała: poczciwy za dwóch, łagodny, choć do rany przyłóż, słodziutki jak cukier,
miękki jak bawełna – zdawał się być więcej ojcem jak zwierzchnikiem. Niezbyt wysoki, do-
brej tuszy, z twarzą opaloną i lasem faworytów po obu policzkach – trzymał się zawsze pro-
sto, składnie, szedł śmiało, z głową do góry podniesioną i podpartą dobrze szerokim halsztu-
kiem; wiecznie ponury, lubiał przede wszystkim zgrabne ruchy, zwinność i śmiałość; każdego
ucznia, nim zaczął lekcję, sam prostował, układał na sposób wojskowy i przestrzegał, by taką
postawę ciągle zachowywał.
Po skończonej kampanii 1813 r., wyleczony z ran, gdy okazał się niezdatnym do dalszej
służby wojskowej, za staraniem przyjaciół otrzymał miejsce profesora jeografii w ówczesnej
szkole pińczowskiej. Ksiądz rektor instalując nowo przybyłego, zalecił największe uszanowa-
nie i posłuszeństwo dla niego, dodając, że to wojskowa sztuka: trzeba mu się dobrze uczyć i
nie swawolić, bo srogo karać będzie. Lecz wkrótce okazała się za wczesną ta przestroga: pan
kapitan Solecki, a z musu profesor, od razu łagodnie zaczął z nami postępować – chłopcy
powoli oswoili się z jego marsowatą twarzą, poznali wrodzoną mu słabość do musztry i w
miarę tego z zadziwiającą przebiegłością umieli sobie zjednać profesora. Gdy wchodził do
klasy, pięćdziesiąt rąk prezentowało przed nim linie na znak uszanowania, pięćdziesiąt pi-
skliwych głosików krzyknęło: „Niech żyje!”, a pan Solecki uśmiecha się zadowolniony i
chwyta z przyzwyczajenia za wąsy, choć już od dawna musiał je zgolić. Z tego już można
sobie wyobrazić, jak to tam szła jeografia, bo pan Solecki, znając najlepiej miejsca batalii
napoleońskich, zaczął naukę od kampanii włoskiej, przeszedł do Egiptu – choć wykład Afryki
do naszej klasy nie należał – następnie przebiegł Prusy i Austrię, a w końcu zapoznał nas z
całą linią pochodu wojsk francuskich w r. 1812, od Paryża do samej Moskwy; Wagram, Au-
sterlitz, Jena, Marengo – to były u niego pierwsze; Berlin, Wiedeń – to podrzędne miasta.
Przy wykładzie lekcji rozpowiadał zaraz o bataliach, rysował na tablicy stanowiska armii,
strzelał kropkami z kredy, bombardował, palił, przypuszczał szturm do fortec z taką żywo-
ścią, że aż nam zimno robiło się na sercu słysząc ten huk, brzęk, szczęk, jęk, który z całą
gwałtownością wydobywał się z piersi szanownego profesora.
Ale powoli, powoli, zahartowały się dusze, umysł oswoił się z wojną, tak że pod zimę już
wszyscy mogliśmy śmiało rezonować o każdym poruszeniu wojska i kontrować plany najlep-
szych wodzów.
152
Trafiło się raz, że wyzwawszy mię szanowny kapitan do lekcji, nieznacznie ze Szwecji ze-
szedł na artylerię. Moje uwagi trafne co do rzucania granatów tak dalece zwróciły jego uwa-
gę, iż odezwał się z uniesieniem:
– Ty, Kostecki, jak widzę, nieźle byś dowodził artylerią; oko jest, rezon nie lada, tylko
trzeba by nauki, nauki, a mianowicie obrotów.
– O! Proszę pana profesora, ja mam wielką ochotę do wojska, rąbałbym się dzień cały, lecz
nie ma kto wyuczyć.
– Słuchaj – mówił po chwili namysłu pan Solecki – przynieś no linijkę jaką dobrą na przy-
szłą lekcję, to ja ci pokażę główne cięcia.
No!... Więcej nie było trzeba dla nas, co to nie minęliśmy żadnej sposobności, aby uwolnić
się od lekcji. Toteż na drugi dzień, zamiast jednej, trzydzieści było linii; jeografia poszła na
bok, a miejsce jej zajęła musztra. Pamiętam, ogromnie szastaliśmy nogami, wywijali impro-
wizowaną szablą tak śmiało, że niejeden z guzem potężnym powrócił do domu.