Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


— Spędziłem tu zaledwie parę miesięcy — rzekł — a jednak widziałem rzeczy bez porównania ciekawsze niż te, o których czytałem kiedykolwiek.
— Oczywiście — przyznał młody Indianin. — Właśnie o tym chciałem mówić. Dzikie zwierzęta to najciekawsze stworzenia na świecie, ale gdyby w miastach opowiadać o ich prawdziwych zwyczajach i przygodach, wywołałoby to tylko uśmiech niedowierzania. Pisarze popełniają zwykle zasadniczy błąd, przypisując zwierzętom ludzkie uczucia i upodabniając je do ludzi. Wolf pozostawał z nami, bo nie znał lepszego życia. Pojmaliśmy go jako małego szczeniaka, ale obaj z Mukim zauważyliśmy nieraz, że w miarę jak rośnie, ogarnia go tęsknota za dzikimi braćmi. Wiedzieliśmy, że ucieknie, nie dziś, to jutro. I nie wróci już do nas nigdy.
Mukoki chrząknął lekko i Rod zwrócił się ku niemu.
— Wierzysz w to, Muki?
— Tak.
— Zwierzęta jednak rozumują — ciągnął dalej Rod, którego bardzo interesowała ta dyskusja. — Mają myśl i pamięć.
— Naturalnie — odparł Wabi. — Czytywałem nieraz opowiadania na tle tak zwanej historii naturalnej, gdzie obracano w żart samą możliwość posiadania przez zwierzęta jakiejkolwiek inteligencji. Pozostawiano im wyłącznie instynkt. Podobne teorie są równie błędne jak i te, które zbyt upodabniają zwierzęta do ludzi. Zwierzęta myślą! Czy przypuszczasz, że ta klępa w dole nie czyniła żadnych rozważań? Czy nie obmyślała planu działania zastanawiając się, skąd grozi niebezpieczeństwo i gdzie należy uciekać? Ale prócz rozumu dzikie zwierzęta mają również instynkt. Jednym z dowodów jest ich szósty zmysł, tak zwany zmysł orientacji. Przecież niedźwiedź nie nosi z sobą kompasu, a jednali potrafi iść z tej góry na przykład prosto jak strzelił do legowiska oddalonego o sto mil drogi. To jest instynkt!
— Zatem Wolf... — zaczął Rod z namysłem.
— Odnalazł swą gromadę — kończył młody Indianin. Mukoki przemówił cicho, jakby sam do siebie:
— Zimą był śnieg i lód, teraz jest woda. Minęły dwa miesiące. Wolf był oswojony, teraz jest dziki. Tak kazał Wielki Duch. I miał rację!
— Mukoki chciał powiedzieć, że takie jest prawo przyrody — uzupełnił Wabi.
Gdy dwaj Indianie zasnęli omotani w dery, Rod siedział jeszcze przy ogniu dobrą godzinę, nasłuchując i rozmyślając. Potem podszedł do krawędzi płaskowzgórza, aby spojrzeć na wielki wiosenny księżyc, płynący z wolna nad ogromną głuszą. Jakże piękna była ta pustka i jak mało wiedzieli o niej ludzie przebywający wśród cywilizacji! Patrząc na błyski zorzy polarnej, płonącej o wiele dalej, niż kiedykolwiek zaszedł człowiek, Rod pomyślał nagle, że Bóg jest tu chyba bliższy ziemi niż w jakimkolwiek innym kraju. U jego stóp leżał świat smutny i pusty, tajemniczy a milczący, świat, który zdaniem czerwonoskórych mieszkańców zawierał wszelką mądrość i przemawiał głosem Stwórcy. Powstał wiatr i szeptał ponad prerią, przyłączył się do niego szmer drżących pąków topoli, z daleka nadbiegło niskie hukanie sowy. Z wolna powieki Roda opadły i chłopak przylgnął mocniej do skały, przy której siadł poprzednio. Śnił później o tym, na co dziś patrzył. Ogień pomału wygasał, a Wabi i Mukoki spali snem sprawiedliwych.
Rod nie miał pojęcia, jak długo trwała jego drzemka. Zbudził się naraz, a raczej obudził go okropny wrzask, który zabrzmiał mu tuż nad uchem. Próbował krzyknąć, ale język przywarł mu do podniebienia. Co się stało? Czyżby Wabi lub Mukoki...?