Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Młody szlachcic nie wie­dział, czy Thak zdawał sobie sprawę z obecności intruzów. Małpolud nie poruszył się, siedząc plecami do drzwi, za któ­rymi czaili się zabójcy.
- Wpadli na taki sam pomysł jak ty - mruknął mu do ucha Nabonidus. - Tyle tylko, że robią to z powodów pat­riotycznych, a nie egoistycznych. Teraz, kiedy pies nie żyje, Jakże łatwo dostać się do mego domu. Och, jaką miałbym teraz okazję, żeby pozbyć się ich - raz na zawsze! Gdybym to ja siedział w fotelu zamiast Thaka! Jeden skok... Pociągnięcie za linę...
Petreus ostrożnie przeniósł stopę ponad progiem komnaty; pozostali spiskowcy deptali mu po piętach, a ich sztylety błys­kały w mroku korytarza. Nagle Thak zerwał się z fotela i sko­czył ku nim. Ci, spodziewając się ujrzeć znienawidzoną, lecz znajomą twarz Nabonidusa, zostali zupełnie zaskoczeni tym okropnym widokiem i wytrąceni z równowagi, tak samo jak wcześniej Murilo, Wydawszy przeraźliwy okrzyk Petreus cof­nął się, wpadając na idących z tyłu towarzyszy. Zderzali się i potykali w ciasnym korytarzu, a w tejże chwili Thak jednym długim, groteskowym susem dopadł grubej, aksamitnej liny, wiszącej obok drzwi, chwycił ją i mocno szarpnął.
Natychmiast kotary po obu stronach przejścia rozsunęły się, odsłaniając wejście, w którym coś błysnęło srebrzyście.
- On pamiętał! - radował się Nabonidus. Ta bestia jest już prawie człowiekiem! Był kiedyś świadkiem podobnego zdarzenia i zapamiętał je! Teraz patrzcie! Uważajcie!
Murilo dostrzegł, że drzwi przegrodziła gruba, szklana pły­ta. Za nią widział pobladłe twarze spiskowców. Petreus, wy­ciągnąwszy przed siebie ręce jakby chciał odeprzeć atak Thaka, napotkał przezroczystą przegrodę i sądząc po mimice twarzy, powiedział coś do swoich kompanów. Teraz, gdy kotara była odsunięta, trzej mężczyźni w lochu widzieli dokładnie wszyst­ko, co działo się w tej części korytarza, w której byli zamknięci nacjonaliści. Ogarnięci przerażeniem, pędem pobiegli w kie­runku drzwi, którymi weszli, lecz zaraz stanęli gwałtownie, jakby napotkali niewidzialną ścianę.
- Szarpnięcie za linę zamknęło korytarz - zaśmiał się Na­bonidus. - To proste; szklane tafle opadają w prowadnicach znajdujących się w futrynie. Pociągnięcie za linę zwalnia sprę­żynę, która je przytrzymuje. Zsuwają się i zatrzaskują tak, że można je otworzyć jedynie z zewnątrz. Szkło jest odporne na uderzenia - nawet człowiek z młotem kowalskim nie zdołałby go rozbić. O!
Schwytanych w pułapkę ludzi ogarnęła panika; miotali się z jednego końca korytarza w drugi, daremnie łomocząc w kry­ształowe ściany i wygrażając pięściami niewzruszonej, czarnej postaci przykucniętej na zewnątrz. Wtem jeden z nich odchylił głowę, spojrzał w górę i - sądząc po ruchu warg - zaczął wrzeszczeć, wskazując ręką na sufit.
- Opadnięcie tafli wyzwala opar śmierci - rzekł Czerwo­ny Kapłan, zanosząc się śmiechem. - To pył szarego lotosu, z Bagien Nieboszczyków, hen, za granicami Khitaju.
Ze stropu korytarza powoli opuszczała się kiść złotych pąków; rozchylały się jak płatki wielkiej, przekwitłej róży i spływała z nich szara mgiełka, która szybko wypełniła komorę. Natychmiast histeria uwięzionych ustąpiła miejsca szaleństwu i grozie. Zaczęli się zataczać; słaniali się na nogach. Toczyli pianę z ust wykrzywionych straszliwym uśmiechem. Z wściekłością atakowali się nawzajem dźgając sztyletami, gryząc, tnąc, szarpiąc i mordując się w przypływie szaleństwa. Murilowi zrobiło się niedobrze na ten widok i rad był, że nie słyszy wrzasków i jęków, jakimi rozbrzmiewał ten korytarz śmierci. Oglądane sceny były bezgłośne niczym teatr cieni.