Potem Roger pocałował mnie szybko i wrócił biegiem do konia, a ja — targana wyrzu-
tami — żeby pan w to nie wątpił — poszłam poszukać mojej pani.
Była w salonie i pisała listy. Podniosła głowę, kiedy weszłam. Natychmiast zauwa-
żyła kopertę w mojej ręce; widząc uczucia malujące się na mojej twarzy, poderwała się
na równe nogi.
— Co to jest, Agnieszko? Masz coś dla mnie? Daj mi to!
Wyrwała mi kopertę z ręki, rozerwała ją, rzuciła na podłogę i zaczęła czytać list,
długi na kilka kartek. Nie wiedziałam, czy wyjść, czy zostać i zaczęłam się cichutko
cofać, kiedy moja pani odwróciła się ku mnie, potrząsając kartkami.
— Ach! Więc masz starającego się, Agnieszko Dean, ty niedobra dziewucho!
Wykorzystujesz mnie, żeby się potajemnie spotykać z tym młodym hultajem.
Byłam tak rozwścieczona tą niesprawiedliwą uwagą, że już miałam jej odwarknąć,
ale zauważyłam, że moja pani się uśmiecha; że zamiast złości na jej twarzy maluje się
wyraz rozczulenia.
— Och, Agnieszko, jakże jestem szczęśliwa, że i ty znalazłaś miłość! Sama jestem nie-
ziemsko szczęśliwa i chciałabym, żeby wszyscy dzielili moją radość, chociaż tak być nie
może. Teraz będę ci mogła powierzać moje tajemnice, a ty zawierzysz mi swoje. Usiądź,
opowiadaj mi o nim. Czy jest przystojny?
80
81
— Ależ, proszę pani! — Byłam tak zażenowana, że nie wiedziałam, co zrobić z ocza-
mi. Jakże to! Żeby moja pani brała mnie za rękę i zwierzała się jak przyjaciółce! Czy
tamte dobre dni zaraz po tym, jak przyszłam do niej na służbę, mogły jeszcze wrócić?
Jednak czy zło może się obrócić ku dobremu? Bo to, co robiła pani, było złe; w moim
sercu nie było, co do tej sprawy śladu wątpliwości.
— Wiem! To ten wysoki, który przyniósł krzesła i przyszedł po nas! To musi być on,
bo był najmłodszy i najprzystojniejszy.
Zdziwiło mnie, że widziała innych poza swoim ukochanym, ale nic nie powiedzia-
łam, tylko zwiesiłam głowę.
— To on, Agnieszko, prawda? Jak ma na imię?
— Roger.
— Ach tak. — Zajrzała do listu. — Roger. „Mój zaufany sługa, Roger, którego mam
nadzieję zabrać ze sobą na wojnę”. Och, Agnieszko, będziemy razem cierpiały, kiedy oni
wyjadą. Będziemy się nawzajem pocieszały.
Domyśliłam się, że moja pani widzi we mnie współuczestniczkę swoich złych po-
stępków; ja jednak uważałam, że skoro jestem panną, nikomu nie wyrządziłam krzyw-
dy, przyjmując kilka pocałunków od kawalera.
— Spójrz na mnie, Agnieszko. Dlaczego unikasz mojego wzroku? Czyżby z nieśmia-
łości? A może... Tak, nie podoba ci się to, co robię, prawda? Uważasz, że źle postępuję.
— Och, proszę pani! — zawołałam, załamując ręce. — Pani wie, że kocham i szanuję
pana Haretona. Uważam, że nie jest w niczym gorszy od kapitana Jacka, za to jest pani
mężem i ma pani wobec niego zobowiązania.
Pani nie skarciła mnie, jak się tego spodziewałam, tylko wstała, podeszła do okna
i przez długą chwilę wyglądała na swoje ukochane wrzosowiska.
— Wiem, że w oczach twoich, Agnieszko, i świata, to, co robię, jest złe. Ale w moich
oczach i w oczach boskich, jak sądzę, nie czynię memu mężowi zła. To już nie jest ten
sam twardy Hareton, którego pokochałam; to nie tamten człowiek, należący do wrzo-
sowisk i pól, nieoswojony i niewykształcony. Wichrowe Wzgórza są mi droższe, niż są-
dziłam, Agnieszko. Mama i Hareton tam się urodzili i chociaż z początku nie byłam
w nich szczęśliwa, to tam zaczęłam darzyć Haretona miłością i przywiązałam się do
tego miejsca. Czyżbyś nie widziała, że nie tylko Jack, ale i to miejsce daje mi wolność?
W Jacku jest duch Wichrowych Wzgórz, jest w nim miłość do wrzosowisk. Powiedział
mi, że czuje się tam jak w domu: w moich ramionach też znalazł spokój. Och, wiem,
Agnieszko, że to cię szokuje, ale w dniu, kiedy zobaczyłam Jacka, po chrzcie Małgorzaty,
wiedziałam, że jesteśmy sobie przeznaczeni. Spojrzał na mnie i nic nie mogłam na to