Miał swój własny stalowy sys-
tem, dopasowany do szkolnego, i przeprowadzał go z konsekwencją niezmordowaną. Gdyby
go kto był zapytał, na co mu to wszystko jest potrzebne – z pewnością wytrzeszczyłby oczy i
nie umiał odpowiedzieć.
57
9
Marcinek stale mieszkał na stancji pani Przepiórkowskiej, uczęszczając do klasy drugiej i
trzeciej.
Postępy w naukach czynił jakie takie, ale nie nadzwyczajne. Dopiero w drugim półroczu
za pobytu w klasie trzeciej wziął się szczerzej do nauki. Wpłynęły na to rozmaite okoliczno-
ści.
Na wiosnę, kiedy drzewa w starym parku za kanałem okryły się liśćmi, pensjonarze pani
Przepiórkowskiej udawali się tam w sekrecie przed korepetytorem i, ukryci w gęstwinie,
strzelali z pistoletu.
Ta stara broń, prawdopodobnie zabytek archeologiczny, była przywieziona z domu przez
dardanelskiego Szwarca. Posiadała niezmierny kurek, lufę cokolwiek pękniętą i starą rzeźbio-
ną kolbę.
Prochu dostawali za grube pieniądze bracia Daleszowscy, podówczas już drugoletni
czwartoklasiści, od jakiegoś feldfebla z rezerwy konsystującej w mieście; kapiszony i śrut
kupowano z funduszów składkowych.
Każdy z Daleszowskich strzelał codziennie po razu, Szwarc i Borowicz na przemiany.
Strzały te były głuche, tępo rozlegały się między murami i nikt na nie uwagi nie zwracał.
Stowarzyszeni dali sobie zresztą najuroczystsze słowo honoru, że za nic na świecie sekretu
przed nikim nie zdradzą.
Pistolet i materiały wybuchowe ukrywano w pniu spróchniałej wierzby.
Pewnej niedzieli wszyscy czterej myśliwi zebrali się w parku po nabożeństwie.
Starszy Daleszowski ostentacyjnie, z zachowaniem przyjętego rytuału nabijał pistolet
(Szwarc trzymał worek ze śrutem, Borowicz kapiszony, a młodszy Daleszowski pakuły do
przybicia naboju), kiedy za parkanem oddzielającym to miejsce od sąsiednich ogrodów dał się
słyszeć pewien szelest.
Szwarc spojrzał w tę stronę i zobaczył w szparze między deskami parkanu dwie źrenice.
Natychmiast dał znak towarzyszom...
Zanim jednak Daleszowski zrozumiał, o co chodzi, nad parkanem ukazała się czapka z
daszkiem i gwiazdą, twarz z wąsami, granatowy mundur – mignęły szlify, brzękły ostrogi i
ogromny żandarm jednym susem płot przesadził. Borowicz natychmiast rzucił w krzaki kapi-
szony, Szwarc śrut, a Daleszowscy bez namysłu dali nogę.
Żandarm pochwycił zgłupiałych trzecioklasistów i odprowadził ich do gimnazjum.
Nazajutrz w pewnych sferach miasta krążyła pogłoska, że na przedmieściu złapano uzbro-
jony oddział konspiratorów, w innych twierdzono, że owi konspiratorowie są to socjaliści,
czyli komuniści – jeszcze w innych sferach utrzymywano na „pe”, że schwytani zostali czte-
rej zbójcy, obładowani rewolwerami, dynamitem oraz kindżałami – i wymieniano nazwiska:
Łukasik, Banasik, Wątroba i Józek Zapieralski.
Tymczasem Marcinek Borowicz i jego towarzysz niedoli Szwarc po nocy spędzonej w kla-
sie, którą zamieniono na więzienie, gotowali się do rzeczy najstraszniejszych i jakby osta-
tecznych.
Marcinek przez całą noc ani oka nie zmrużył. Siedział w ostatniej ławie i gubił się w bez-
dennej rozpaczy. Myśli jego porywał i unosił jakiś wicher straszliwy, a trwoga przywaliła go,
jak młyński kamień drobne ziarenko. Raz za razem rzucał oczyma na zamknięte drzwi, wy-
czekując lada chwila czyjegoś wejścia. Kto ma wejść, co z nim dalej uczynią – nie wiedział
wcale.
58
Przychodziły mu na myśl maksymy „starej Przepiórzycy”, tajemnicze wzmianki o jakichś
Sybirach, cytadelach, szubienicach – i dreszcz zimny krew mu w żyłach ścinał. Stawał mu w
oczach wczorajszy żandarm, to znowu ojciec załamujący ręce nad synem tak wyrodnym, dy-
rektor wypędzający go z gimnazjum i stary Leim z zimnym uśmiechem.