Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Ale kto wie co z nią robić? Od dziecka uczono nas na żołnierzy, nie na gospodarzy.
Niejasny pomysł zaczął rodzić się w głowie Valdera, lecz on był zbyt zmęczony, żeby rozważyć go dokładnie. Rzucił wiec ostatnią dobrze ogryzioną króliczą kość do rzeki i oznajmił:
- Przyjemnie się z wami rozmawiało i dzięki za kolację, ale muszę się przespać.
- Czas, żebyśmy wszyscy poszli spać - zgodził się Żak, jeden z kuszników. - Manrin ma wolne do południa, a cała reszta musi być na nogach o świcie. Niech ktoś kopnie Lorreta, on trzyma nocną straż.
Valder zostawił żołnierzy i odszedł kawałek w mrok. Znalazł miejsce, gdzie trawa wydawała się mniej kłująca niż gdzie in­dziej, owinął się kocem i zasnął.
Trzy godziny później obudziły go krople deszczu na twarzy. Wyciągnął spod siebie koc, schował się pod nim i zasnął znowu.
Zbudził się ponownie, gdy pierwszy blask świtu przesączył się przez chmury. Wciąż padał deszcz, a właściwie rzadka mżawka. Przemoczony koc cuchnął mokrą wełną; Valder odrzu­cił go i wstał. Wciąż był zmęczony, lecz nie mógł dłużej spać pod gołym niebem.
- Ktoś powinien zbudować tu gospodę - mruknął do siebie, wlokąc się w stronę mostu.
I znieruchomiał w pół kroku.
- Ktoś powinien zbudować tu gospodę - powtórzył.
To był pomysł, który wpadł mu do głowy podczas nocnej roz­mowy. Ktoś naprawdę powinien zbudować tu gospodę, obsługu­jącą rzekę, most i rozstaje na trakcie. Cały ruch do Ethsharu Azrada i z miasta, z całego południowego półwyspu, musi prze­chodzić przez to miejsce. Cały transport w okolicy dolnego bie­gu Wielkiej Rzeki musi korzystać z mostu. Wszelkie łodzie pły­nące Wielką Rzeką do morza - a Valder był pewien, że kiedyś będzie ich mnóstwo - muszą tedy przepłynąć. Miejsce leżało dokładnie o dzień marszu od Zachodniej Bramy, akurat tam, gdzie podróżni wędrujący na północ będą gotowi zatrzymać się na noc.
Czy na całym świecie może być lepsze miejsce na gospodę? Valder był pewien, że nie. Tylko z powodu wojny żadna jeszcze tu nie stoi. Ziemia należała do armii, a wojsko nie interesowało się zajazdami.
Ktoś powinien zbudować tu gospodę, a tym kimś był Valder. Za kapitał miał cały żołd zarobiony na skrytobójstwie. Po woj­nie marzył o jakiejś spokojnej pracy, byle nie na roli. Zajęcie oberżysty wydawało się idealne. Niezbędną siłę roboczą będzie mógł wynająć na Stustopowym Polu.
Nie mógł uwierzyć własnemu szczęściu. Czy naprawdę pierw­szy wpadł na ten pomysł?
Wyobrażał sobie, jak będzie tu wyglądało: miły budynek - z kamienia, gdyż w pobliżu nie było lasów; duże okna, grube mury zachowujące chłód w lecie, szerokie palenisko i płonący ogień zimą. Wirikidor mógłby wisieć nad ogniem, dość blisko, żeby nie protestował, zwłaszcza jeśli Valder swoją sypialnię umieści bezpośrednio nad nim. Nikt nie uzna za dziwactwo tego, że w czasach pokoju weteran trzyma na ścianie swój stary miecz.
Rozejrzał się i spróbował wybrać miejsce, gdzie mógłby za­cząć budowę. Uznał, że najlepszy punkt będzie akurat w rozwi­dleniu dróg pomocnej i zachodniej. Mógłby zająć dla siebie pas ziemi wzdłuż drogi od tamtego miejsca aż do rzeki i zbudować nadbrzeże dla łodzi.
A może postawić gospodę nad rzeką? Nie wiadomo, czy po­zyska dla siebie pół mili pobocza.
Nie, uznał. Ruch na rzece nie będzie tak ważny jak trakt za­chodni, ponieważ ci w łodziach mogą spać na pokładzie. Jeśli nie uda się zbudować nadbrzeża, utrzyma się z podróżujących traktem.
Ale jak, zastanowił się, zająć dla siebie kawał ziemi? Może żołnierze będą wiedzieli. Ruszył na most. Nie zdziwił się, że większość jeszcze śpi, ale Lorret, nocny wartownik, był znudzony, zmęczony i chętny do rozmowy. Nie miał pojęcia, jak to wygląda oficjalnie, ale rzucił kilka pomy­słów i użyczył pewnych materiałów.
Późnym rankiem, zanim deszcz przestał padać, Valder otoczył już swój teren drewnianymi kołkami i związanymi pękami tra­wy. Wszystko to zaznaczył paskami zielonego materiału, ze swoim imieniem wypisanym węglem z wygasłego ogniska na każdym kołku i pasku. Wymierzył krokami dość miejsca na du­ży budynek gospody i solidną stajnię, przyzwoity ogród wa­rzywny i dziedziniec, a potem podwoił każdy wymiar. Ziemia była za darmo, więc po co miał się ograniczać? Rzeczywiście, zaznaczył także miejsce na nadbrzeże, w pobliżu mostu, ale zre­zygnował z zajęcia całej mili pobocza traktu. Przecież nie było mu to tak naprawdę potrzebne, więc po co być chciwym. Klien­ci mogą spokojnie przejść do gospody publiczną drogą.
Kiedy skończył i uzyskał od żołnierzy zapewnienie, że dopil­nują jego ziemi, póki nie wróci, ruszył do Ethsharu Azrada, aby wynająć robotników.
Część III
VALDER OBERŻYSTA
rozdział 22