Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

— Chcę jednak, żebyś sam wyłożył swoje argumenty. Za dwa tygodnie zbiera się rada i to w rozszerzonym składzie. Od tej pory komendant wojenny Krainy Szafiru będzie brał w niej udział między innymi dlatego, że teraz będą tam obecni również najemnicy.
Agent czasu pokiwał głową.
— Najlepiej będzie, jeśli skoordynujemy nasze wysiłki, jak tylko to możliwe.
Kiedy załatwili już najważniejsze sprawy, Ross poczuł, że energia znów go opuszcza i wracają dręczące go czarne myśli.
Popatrzył na drzwi.
— Za twoim pozwoleniem, tonie Luroc, chciałbym pójść zobaczyć, jak miewa się Eveleen…
— Masz moje pozwolenie na pójście do łóżka… Nie, powstrzymam się od wydania takiego rozkazu, ale nalegam. Sygnał do walki może nadejść w każdej chwili. Za słaby jesteś teraz, żeby stanąć na czele wojowników, a jeszcze gorzej będzie z tobą za parę godzin, jeśli nie wykorzystasz okazji i nie wypoczniesz. Poza tym — bez ogródek — na nic się tam nie przydasz.
Murdock zesztywniał.
Luroc uśmiechnął się blado.
— Nie spodobało ci się to, co usłyszałeś, przyjacielu. Ale to prawda… Idź spać. Dobre czy złe wieści i tak szybko do ciebie dotrą.
16. 
Agent czasu spał jak zabity, a kiedy się obudził, poznał po natężeniu światła zalewającego jego izbę, że jest już po południu.
Usiadł na łóżku i zaklął. Nawet w normalnej sytuacji po wyprawie jest za dużo roboty, żeby pozwolić sobie na takie marnotrawienie cennego czasu. A teraz…
Właśnie naciągał buty, kiedy lekkie stuknięcie zdradziło obecność Gordona.
Ross popatrzył na niego z lekka zirytowany.
— Podglądasz mnie przez dziurkę od klucza?
— Ależ nie — odparł Ashe radosnym głosem. — Po prostu przeglądałem papiery na twoim biurku i usłyszałem, że wstałeś.
Kapitan rozejrzał się po pokoju. Wszystko było na swoim miejscu, a ekwipunek bojowy przygotowany do walki. Widać Ashe znów się tu napracował, a przecież bez wątpienia większą część nocy spędził z rannymi. Zdawał się mieć nadludzką energię. Ale i to może się kiedyś skończyć.
— Zdaje się, że znowu cię wykorzystałem. Gordon uśmiechnął się i potrząsnął głową.
— Ależ nie. Spałem trochę poprzedniej nocy, kiedy ty trzymałeś wartę.
Murdock zesztywniał. Ogarnął go strach, chociaż swobodne zachowanie przyjaciela dodawało mu trochę ducha. Gordon na pewno nie mówiłby tak lekkim tonem, gdyby śmierć zebrała większe żniwo wśród rannych czy położyła swój cień na Eveleen Riordan.
— Były jakieś zgony tej nocy?
— Nie. I już nie będzie. Nawet Jorcan przetrwał kryzys.
— Eveleen? — zapytał Murdock, nie mogąc się już dłużej powstrzymać.
Jego paniczny strach był widoczny. Gordon położył mu rękę ramieniu.
— Czuje się dobrze, Ross. Niebezpieczeństwo minęło.
Murdock zamknął oczy. Był przygotowany na złą nowinę, teraz poczuł ulgę. Minęła chwila, zanim znów był w stanie mówić.
— Dziękuję, Gordon — wyszeptał. Zaczerpnął tchu i opanował się. — Jest przytomna?
— Nasza pani porucznik nie śpi już od ponad godziny — powiadomił go Ashe.
— Dlaczego mnie nie wezwałeś? — zapytał ze złością.
— Ciężkie jest to nasze życie, ale mimo to nie chciałbym, żeby ktoś mnie go pozbawił. Ani ton Luroc, ani nasza ładna przyjaciółka nie byliby zbytnio zadowoleni, gdybym obudził cię przed czasem.
— Można ją odwiedzić?
— Oczywiście — popatrzył krytycznie na Rossa. — Ponieważ i tak minęło już sporo czasu, odkąd się obudziła, możesz jeszcze trochę poczekać, zjeść coś i doprowadzić się do porządku. Jeśli pokażesz jej się w takim stanie, to wbrew moim zapewnieniom uzna, że już nie należy do tego świata albo że stało się coś strasznego. Poza tym ona też potrzebuje trochę czasu. Marri pomaga jej się pozbierać po tym wszystkim.
Murdock znów zaczął się bać.
— Jak to — pomaga? Czy stało się coś złego? Gordon roześmiał się.
— Uspokój się! Jest usztywniona i obolała jak wszyscy diabli. Ty też byłbyś, gdyby runął na ciebie jeleń.
Ross zaczerwienił się i przyjął to lekkie napomnienie z ulgą.