Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


To było coś więcej niż szczęście, dodał w myśli. Jakaś siła zmieniła zasady.
Żaden z kawalerów Rogowego Wachlarza nie zginął ani nie został poważnie ranny. Kilku ludzi straciło konie, głównie z powodu złamanych nóg, i na tym koniec. Nic dziwnego, że Raule była w świetnym nastroju. Dostanie dwadzieścia tysięcy i nie będzie nawet musiała zbytnio się napracować.
Chciał wybrać się do Beth, ale Elm rozkazał wszystkim natychmiast stawić się na uczcie zwycięstwa w „Diamentowym Klubie”. Pojechał już tam z Eleiem. Syn Elma zabił człowieka i wyszedł z walki bez szwanku. Najodważniejszym i najfartowniejszym bohaterem dnia z pewnością był jednak Marriott, który załatwił Nanida, rozbijając mu czaszkę młotem bojowym.
Gdy już jedna z nowicjuszek zabandażowała mu ramię, Gwynn odszukał rodaka. Po drodze spotkał Łokcia. Jego mina wyrażała pogodną satysfakcję człowieka, który dowiódł swej wartości. Nieco dalej siedział Marriott. Kolejna młoda zakonnica opatrywała mu ranę na szczęce. Nie sprawiał wrażenia, by cieszył się z ocalenia życia. Na jego twarzy malował się ból.
Wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu.
- Tego się nie spodziewałem, Gwynn.
- Daj spokój, życie nie może być aż takie straszne.
- Ale kiedy człowiek ma inne plany, przyjacielu, kiedy człowiek ma inne plany...
Gwynn zostawił go i poszedł poszukać łazienki.
***
Podczas przyjęcia w „Diamentowym Klubie” towarzyszyło mu przemożne poczucie, że jest obserwatorem, nie uczestnikiem wydarzeń. Jego towarzysze oddawali się rozpuście na kanapach i pełnej chrząszczy podłodze - Elm sprowadził z tej okazji do klubu najlepsze dziwki. Gwynn siedział z Marriottem i pił.
Jego przewidywania powinny się sprawdzić. Bitwa powinna była zakończyć się klęską. Nie miał pojęcia, w jaki sposób idiotyczna pewność siebie jego towarzyszy zdołała zatriumfować nad rzeczywistością, tak jednak najwyraźniej się stało. Nie chciał zaglądać darowanemu koniowi w zęby, nie mógł jednak nie myśleć o konsekwencjach porannych wydarzeń.
Zjawili się chłopcy od bukmachera z kopertami. Wyglądało na to, że wszyscy kawalerowie Rogowego Wachlarza postawili znaczne sumy na swoje zwycięstwo. Gwynn wziął pieniądze i schował je ostrożnie do kieszeni Marriott jednak nie wygrał nic.
- Byłem pewien, że zginę - poskarżył się.
Gwynn mógł jedynie postawić mu następną kolejkę. Po jakimś czasie przybył posłaniec z wiadomością dla Elma. Ten go wysłuchał, a następnie podszedł do Gwynna.
- Znalazłem nasz głos w ciemności - oznajmił. - Chcę, żebyś się tym zajął. - Ma żonę i jedno dziecko. Zrobimy jak zawsze. Jesteś wystarczająco trzeźwy, żeby zapamiętać adres?
Gwynn skinął głową.
- Pokój siedemnasty w starym budynku Cechu Serowarów na Katońskiej.
- Kto...?
- Siłacz z pierdolonego jarmarku, jeśli potrafisz w to uwierzyć.
Gwynn przypomniał sobie, że Hart również był „Pod Głową Lichwiarza”. Nie znał osobiście siłacza, ale i tak poczuł się zaskoczony. Hart robił wrażenie małomównego, spokojnego człowieka, nie kogoś, kto powtarzałby plotki albo wtrącał się w sprawy innych.
- To pewne?
- Absolutnie. To twój przyjaciel, czy co?
- Nie. Po prostu to niepodobne do niego.
- Człowiek słyszy coś, czego nie powinien usłyszeć, robi się chciwy, przychodzą mu do głowy rozmaite pomysły. A potem ginie.
- Kiedy?
- Zrób to w hiver. Zabierzesz ze sobą Eleia. Dzisiaj poszło mu świetnie, ale musi się nauczyć praktycznej strony interesu.
- Proszę bardzo.
Elm odszedł. Gwynn rozejrzał się wokół i wypatrzył Eleia. Chłopak leżał na kanapie, ledwie widoczny pod dwiema nagimi pięknościami. Elm nie wyznaczył dotąd dziedzica, ale z pewnością lubił swoje najmłodsze dziecko. Jeśli Elei dożyje odpowiedniego wieku, ojciec może mu przekazać przywództwo w Rogowym Wachlarzu, pomijając starsze rodzeństwo, które obecnie kierowało interesami Elma w innych miastach. Gwynn pomyślał, że jeśli tak się stanie, czasy mogą się zrobić naprawdę interesujące.