W towarzystwie adiutantów zszedł na dół z wieży i przyjął kapitulację wrogów.
- Uriono! Uriono! - wołał Coryphen. Biegnąc ku wodzie, zrzucił kirys i resztę zbroi, potem zaś mocno utykając, dobiegł do rzeki i dał nura w wodę. Choć urodzony do pływania, nie zdołał dotrzeć do królowej szybciej niż jeźdźcy. Zajmując jej pawilon, zabili wszystkich służących, którzy stawili opór. Coryphen został otoczony kręgiem wymierzonych weń włóczni, zanim zdołał dostrzec, co stało się z Urioną. Wyciągnął sztylet, by umrzeć jak żołnierz, w walce. W tej samej chwili na placu pojawili się Eriscodera i Gundabyr jadący na jednym koniu z chorążym legata.
- Żywcem brać! Żywcem! - zawołał krasnolud. - To ich wódz!
Coryphen szarpał się jeszcze, pragnąc dotrzeć do swej władczyni. Szamotał się w sięgającej mu do piersi wodzie, aż opadł z sił. Jeźdźcy nieustannie zagradzali mu drogę do Uriony. Królową tymczasem wyciągnięto z wody i teraz pod silną strażą odprowadzano ją na zachodni brzeg rzeki. Coryphen zrezygnował wreszcie z bezsensownych prób uwolnienia się i opuścił głowę.
- P-poddaję się - wycharczał, podając Eriscoderze swój sztylet rękojeścią do przodu.
Legat przyjął oręż pokonanego. Zaraz też Coryphena otoczyli jego żołnierze, którzy sprawnie skrępowali wodzowi podmorców dłonie.
- Wsadźcie go na konia - polecił Eriscodera. - Przedstawimy lorda Protektora i jego panią Mówcy Gwiazd.
Otoczony strażą Coryphen pogalopował ku miastu, Eriscodera zaś razem z chorążym i jadącym z nim na jednym komu Gundabyrem wrócili na zachodni brzeg, gdzie piesi trzymali ujętą Urionę.
- Czemu ona nosi tę maseczkę? - spytał legat.
- Żeby nikt nie mógł spojrzeć na jej twarz - wyjaśnił ponuro krasnolud. - Ci, którzy ośmielili się to zrobić, byli zabijani.
- Obłuskać ją? spytał jeden z żołnierzy, uśmiechając się szeroko. Uriona zesztywniała, słysząc tę niesłychaną - w jej mniemaniu - obrazę.
- Skądże znowu! - uciął Eriscodera. - Macie okazywać Jej Królewskiej Mości wszelką uprzejmość. Nikomu me wolno jej tknąć, dopóki o jej losie nie postanowi Mówca! Zrozumiano? - Żołnierz, który niefortunnie się odezwał, kiwnął szybko głową.
Gdy Eriscodera i jego wojownicy dotarli do bram Silvanostu, miasto uległo całkowitemu przeobrażeniu. Tam, gdzie godzinę temu na ulicach znalazłoby się tylko wojowników, tłoczyły się tysiące uszczęśliwionych zwycięstwem elfów. Z każdego okna sypały się na wkraczających kwiaty napełniające powietrze słodkimi woniami. Vixa i jej maleńki już oddziałek pierwsi weszli do grodu i na nich pierwej skupiła się radość i wdzięczność społeczności.
Zaraz potem wjechali w bramę jeźdźcy Eriscodery, zabłoceni, lecz uradowani i wiodący na powrozie pojmanego Coryphena. Jeniec nie spojrzał nawet na księżniczkę - krzywił się za to i łypał spode łba na wiwatujące tłumy, które radośnie witały zwycięskich ziomków. Wódz podmorców z obrzydzeniem otrząsał się też z opadających nań kwiatów.
Wojownicy trzech pieszych legionów, które nawet nie wzięły udziału w boju, również uśmiechali się szeroko, wkraczając do miasta. Potem pojawił się sam Eriscodera, jego chorąży i wózek, na którym wieziono pojmaną Urionę. Legat już wcześniej był ulubieńcem tłumów, które teraz niemal oszalały z radości na jego widok. Gawiedź runęła do przodu, rozrywając szyki wojska, i niewiele brakowało, by Eriscodera został zgnieciony przez rozradowanych wielbicieli.
Vixa pomachała dłonią Gundabyrowi, który zdążył już zsunąć się z konia i teraz przeciskał się ku niej przez tłum.
- Mistrzu kowalski! - odezwała się spokojnie, ściskając mu rękę. - Jakaż odmiana losu! Trudno uwierzyć!
- Tak bywa, pani. - Pokazał jej sztylet Coryphena. - Niebieskurczybykowie dostaną, co im się należy!
Pospolitacy Eriscodery rozepchnęli wreszcie otaczający go tłum i utorowali przejście dla niego i pojazdu wiozącego Urionę. Za nimi pokazali się wojownicy, którzy bronili miasta wcześniej, przed przybyciem legionów pospolitego ruszenia. Marszałek Samcadaris wiódł swoich znużonych walkami weteranów w kolumnie czwórkowej podzielonej na dwa duże oddziały. Pomiędzy nimi maszerowali pojmani podmorcy - ponad trzy tysiące luda. Wszyscy byli skuci kajdanami - i ponuro pozwieszali głowy, ignorując całkowicie haniebną dla nich ulewę sypiących się im na łby kwiatów.