A że jestem taki mały, to tam dawali mi dużo jeść - i patrz, jaka teraz u mnie morda. Widzisz, jak dobrze wyglądam?
- A co będzie, jak znów schudniesz? - pytam.
- Zobacz, ile mi jeszcze palców zostało - odpowiedział, pokazując mi ręce z rozczapierzonymi palcami.
Żal mi się zrobiło nagniotka. Dobrze walczy o życie - trzeba mu pomóc.
- Zupy chciałbyś? - pytam go.
- Dawaj, chcę.
- To przychodź codziennie po pracy na blok B, sztuba B, po prawej stronie w sam koniec - o, do tego - pokazałem mu Tomaszewskiego, który na tej hali był ustawiaczem maszyn. - Ja już mu powiem, to on codziennie będzie ci dawał miskę zupy.
- Dobrze, przyjdę - odpowiedział “Pacan”. - A ty po trzech dniach powiesz, żebym do ciebie w nocy do łóżka przyszedł, co?
- Nie, “Pacan”, ja na to nie poszedłem i nigdy nie pójdę.
- Ano, zobaczymy - odpowiedział zaczepnie.
On już widocznie nie wyobrażał sobie, że można dostawać jedzenie - i to od człowieka innej narodowości - bezinteresownie.
Mówił mi później, że brał udział w partyzantce. Tłumaczył mi, jak można klinem drewnianym wykolejać pociągi. Jak rozrywano tory. Wykazywał dużą orientację i znajomość tych rzeczy. Był łącznikiem. Tak mi mówił. Mało kiedy widywałem go, bo ja więcej siedziałem w obozie jak w pracy, a wieczorem jedzenie wydawał mu Tomaszewski. Zostawiałem czasem dla niego dodatkowo kawałek chleba albo jakiś lepszy drobiazg z paczki, jak kilka cukierków czy kawałek ciasta. Spotkałem go raz w obozie, wtedy gdy on dojrzał “gówno” na horyzoncie. Strzeliło mi coś do łba i zaprowadziłem go do Janusza Zakulskiego, do magazynu odzieżowego. Janusz znał go już z mojego opowiadania.
- Musimy go ładnie ubrać - powiedziałem.
Janusz wyszukał ładne ubranko, ale “Pacan” odmówił. Nie chciał go. Na nasze zdziwione pytanie, dlaczego nie chce brać, roześmiał się i odpowiedział pytaniem:
- A co wy myślicie o takich, co tak ładnie chodzą ubrani? Jak młody, to myślicie, że jest na utrzymaniu pederasty. Ja nie chcę, żeby o mnie ktoś nawet pomyślał tak. Wiesz, co ja chcę? Ja tylko chcę, żeby nie być głodnym i żeby mi zimno nie było.
- No, to wybierz sobie sam.
Wybrał dobre, ale skromne ubranie, taki sam sweter i buty.
Miał nareszcie ubranie na swoją miarę.
Przychodził też kilka razy Iwan, Ukrainiec, który tak ładnie gwizdał w tunelach. Przynosił na sprzedaż drzewo, za które blokowi płacili miską zupy. Gdy go sam spotkałem, to dawałem mu miskę zupy, a drzewo kazałem sprzedać komu innemu, to zarobi jeszcze jedną miskę. Natomiast Adam Kwiatkowski wyszukał innego Iwana; był rudy, krępy i bardzo silny. Podobała mi się jego siła. Czterech nas nie mogło przenieść stołu z metalowym blatem, a on wlazł pod stół, uniósł i przeszedł z nim kilka metrów. Nie wiedział, jak odwdzięczyć się za te trochę jedzenia, które mu dawałem, to gdy byłem w pracy, zawsze przynosił mi przed południem i fajerantem pudełko z gorącą wodą, kawałek mydła i ręcznik. Nie wiem, gdzie on to organizował, i nie wiem, kto mu mówił, która godzina, ale jak Iwan przynosił wodę, to wiadomo było, że za 15 minut będzie przerwa obiadowa albo koniec pracy. On też nie mógł zrozumieć, za co ja daję mu jeść. Tylko jeśli “Pacan” był bystry, inteligentny i cwaniak z polotem - to Iwan był tylko silny, ale myślał mało. Ciemniak - ale szczery i oddany.
Kiedyś budzę się rano, a przy łóżku siedzi Iwan. Wrócił z nocnej zmiany i czeka, aż ja się sam obudzę.
- Co chcesz, Iwan? - pytam.
- Daj mi swoje buty z cholewami, to ci dopasuję wojłokowe wklejki. Zorganizowałem kawałek wojłoku dla ciebie.
Po zrobieniu wklejek zapytał, czy nie mam bielizny do prania.
- Nie mam. Bieliznę pierze mi kto inny, któremu za to płacę.
- Ale ja chciałem coś dla ciebie robić - upierał się Iwan. I odchodził zawiedziony, że nic od niego nie chciałem.
Dowiedziałem się, że po dłuższym okresie spokoju zimowego szykuje się w obozie nagonka na markierantów, którzy nigdzie nie pracują. Poszedłem do Janusza, ze schowka w magazynie wyciągnęliśmy pół litra bimbru kupionego od majstrów za papierosy i tak uzbrojeni udaliśmy się do oberkapa “Żaby”, żeby załatwić dla mnie od jutra lepszą robotę.
- Chciałbym mieć taką robotę, żeby odczepić się od produkcji, od majstrów, od hal, od maszyn i od źle wykonanych części, za które mogą uśmiercić, posądzając o celowy sabotaż.
- A czy jest u nas taka robota? - zapytał “Żaba” zdziwiony.
- Jest - grupa transportowa.
- To ustaw się tam jutro, a już ja ciebie zobaczę.
Następnego dnia rano po rozkazie: “Ustawić się grupami roboczymi!” ustawiłem się w grupie transportu. Tu znów komenda - “ustawiać się w grupach roboczych” - i transport rozbił się na mniejsze grupki. Zanim jednak to nastąpiło, “Żaba” wywołał mnie z szeregu, zawołał kapa całej grupy transportowej (Cygana) i mówi mu, że ma zrobić mnie kapem jednej grupy roboczej.
- Ja nie chcę być kapem - powiedziałem szybko, zaskoczony tym “pięknym” awansem.
- To czym chcesz być? - zapytał “Żaba”.
W tym czasie transport stał już podzielony na małe grupy robocze, a wśród nich była jedna grupka, w której kapem był kolega z tej samej sztuby - młody chłopak z Poznania.
- O, do niego chcę iść - powiedziałem, pokazując palcem.
“Żaba” kazał mu zapisać mnie do stanu jego grupy zaznaczając, że ja jestem nadprogramowy, ale nic niech go nie obchodzi, co ja będę robił, bo mnie robota nie obowiązuje. Chodzi tylko o to, że muszę mieć przydział pracy.