Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zbyt du­Å¼o dziwnych rzeczy wydarzyÅ‚o siÄ™ ostatnio. Zbyt dużo starć, ostrzeżeÅ„ i zÅ‚owieszczych sygnałów. NadszedÅ‚ czas wyrów­nania rachunków.
Dziwne, ale w tym właśnie momencie nie odczułem najmniejszego strachu. Nieomalże pchnięty wewnętrznym rozgorączkowaniem otworzyłem drzwi na oścież.
Diana Abgrund stała koło biurka.
 
Od tej chwili moja pamięć rejestrowaÅ‚a fakty ze zwykÅ‚Ä… precyzjÄ…, ale rozciÄ…gajÄ…c czas. Wszystko wyraźnie pamiÄ™­tam, a jednak wypadki jawiÄ… mi siÄ™ uszeregowane jakby w bardzo odlegÅ‚ej przeszÅ‚oÅ›ci, która już do mnie nie należy, wÅ‚aÅ›nie poczÄ…wszy od tego dnia, kiedy otworzyÅ‚em drzwi i ujrzaÅ‚em DianÄ™ Abgrund na zewnÄ…trz wnÄ™ki hipnosnu.
- Widzisz - powiedziaÅ‚a gÅ‚aszczÄ…c mnie po ramieniu delikatnym, ale pewnym ruchem, przedziwnym gestem po­siadania. - Widzisz, nie mogÅ‚am już dÅ‚użej czekać...
SpojrzaÅ‚em jej w oczy. ByÅ‚y olbrzymie i bardzo ciem­ne, dwie niebieskawe magnetyczne studnie. WidziaÅ‚em je po raz pierwszy i byÅ‚y takie, jak zawsze je sobie wyobraża­Å‚em w niespokojnych marzeniach.
- Czemu to zrobiłaś? - spytałem mówiąc jakby do siebie samego. Z trudnością wydobyłem głos słaby i jeszcze uwięziony w głębi gardła. Wtedy poczułem falę wstydu, uniosłem się gniewnie i prawie krzyknąłem.
- Co ci wpadło do głowy, narwana wariatko, jak śmiałaś przekroczyć granicę?
Okrążyła biurko i podeszła do drzwi. Suchym gestem zwolniła urządzenie zabezpieczające.
- Mów ciszej - poprosiÅ‚a gÅ‚oÅ›nym szeptem - Å›cia­ny sÄ… doskonale dźwiÄ™koszczelne, ale nigdy nic nie wiado­mo, niedyskretne uszy sÄ… wszÄ™dzie.
- Dlaczego to zrobiłaś? - ponownie spytałem.
- Mówiłam już, nie mogłam dłużej czekać.
Wyjęła z torby klucz i otworzyÅ‚a swojÄ… szafÄ™. Widzia­Å‚em, że przeglÄ…daÅ‚a rzeczy na najwyższych półkach. Potem odwróciÅ‚a siÄ™ i podeszÅ‚a do stolika trzymajÄ…c butelkÄ™ blu- maru i dwa kieliszki.
- Siadaj - powiedziała - i przestań mi się tak przyglądać. Może jestem narwana, ale nie zwariowałam.
Instynktownie odsunÄ…Å‚em siÄ™ tak daleko, jak na to pozwalaÅ‚a ciasna kajuta. OdwróciÅ‚em siÄ™ plecami, oparÅ‚em o Å›cianÄ™, przytknÄ…Å‚em gÅ‚owÄ™ do chÅ‚odnego metalu. Zapa­nowaÅ‚o peÅ‚ne napiÄ™cia milczenie, powietrze zesztywniaÅ‚o, zawisÅ‚y w nim bryÅ‚y lodu, jakby caÅ‚y Å›wiat w tej chwili zna­lazÅ‚ siÄ™ na krawÄ™dzi, o krok od kosmicznego unicestwienia. Potem usÅ‚yszaÅ‚em dźwiÄ™k blumaru nalewanego do kielisz­ków, stukniÄ™cie butelki odstawianej na stół. NastÄ™pnie dÅ‚u­gie westchnienie.
- No dobrze - powiedziaÅ‚a nieufnie - zepsuÅ‚am urzÄ…dzenie hipnosnu, naruszyÅ‚am regulamin, a teraz jestem tutaj nielegalnie i w niebezpieczeÅ„stwie, żeby porozmawiać z tobÄ…, z czÅ‚owiekiem ze zmiany czerwonych. JeÅ›li chcesz, możesz mnie zadenuncjować. Wystarczy zadzwonić inter­fonem, a za trzy minuty bÄ™dÄ… tutaj, żeby mnie zabrać. Ale wiem, że tego nie zrobisz.
- JesteÅ› pewna?
- Najzupełniej.
- Dlaczego?
- Bo mnie kochasz.
Piliśmy blumar usadowieni na leżance, jedno obok drugiego, w ciszy. Drążyło mnie tak wiele podejrzeń, że nie odczuwałem już żadnego zainteresowania Dianą. Tak mi się przynajmniej wtedy wydawało.
Kiedy pocaÅ‚owaÅ‚a mnie w szyjÄ™, pozostaÅ‚em niewzru­szony, ale natychmiast zrozumiaÅ‚em, że moje zachowanie byÅ‚o niewÅ‚aÅ›ciwe, że lepiej zrobiÄ™ przyjmujÄ…c tÄ™ grÄ™ w ot­warte karty. Wtedy chwyciÅ‚em jÄ…, przyciskajÄ…c do siebie i szukajÄ…c jej ust.
Diana ulegała mi przez jakiś czas, potem wysunęła się z objęć. - Później... - powiedziała szeptem. Wstała, żeby napełnić kieliszki.
Kręciło mi się w głowie. Jedna myśl goniła drugą, żeby odbić się później o mur frustracji. Błądziłem w labiryncie bez wyjścia.
Diana podała mi blumar i przykucnęła na podłodze.
- OtworzyÅ‚eÅ› mojÄ… szufladÄ™ - powiedziaÅ‚a z udanÄ… naganÄ… w gÅ‚osie. - ZdradziÅ‚ ciÄ™ kawaÅ‚ek papieru, który po­Å‚ożyÅ‚am wzdÅ‚uż listwy.
MogÅ‚em zaprzeczyć, ale pomyÅ›laÅ‚em, że lepiej bÄ™dzie siÄ™ przyznać. W ten sposób dojdziemy od razu, bez wykrÄ™­tów, do samego sedna.
- Szuflada byÅ‚a otwarta - odparÅ‚em - może dlate­go, że zapomniaÅ‚aÅ›...
- Może... Ale widziałeś, co jest w środku!
- Tak, nie jestem ślepy i umiem czytać...
Oczy dziewczyny błyszczały z zadowolenia.
- WiÄ™c widziaÅ‚eÅ›, a jednak nie poszedÅ‚eÅ› mnie zade­nuncjować...
- Wygląda na to, że nie.
- To znaczy, że to prawda!
- Co?
- Że mnie kochasz.
Tego byÅ‚o już za wiele. ChciaÅ‚a kierować grÄ… narzuca­jÄ…c reguÅ‚y wedle swego upodobania. Bezwarunkowo ustanawiaÅ‚a aksjomaty i z nich wyprowadzaÅ‚a teorematy i wnioski ironicznie zaskakujÄ…ce.
- MiÅ‚ość to instynkt - próbowaÅ‚em siÄ™ bronić. A po­nieważ krÄ™ciÅ‚a gÅ‚owÄ… uÅ›miechajÄ…c siÄ™ sceptycznie i ironi­cznie, dodaÅ‚em: - NaprawdÄ™ interesujÄ… ciÄ™ moje uczucia?
- Bardzo. Ale teraz musimy porozmawiać o czymś innym.
UdaÅ‚em zdziwienie. ZrobiÅ‚a dÅ‚ugÄ… pauzÄ™, ale nie spusz­czaÅ‚a ze mnie oczu, caÅ‚y czas mi siÄ™ przyglÄ…dajÄ…c, analizujÄ…c moje reakcje.
- Rozumiem - powiedziałem, zdecydowany przyjąć jej zasady gry. - Chcesz porozmawiać o Vladimiro Spitzerze.
- Zgadza się. Chcę jego notatek o niemożności Szczęśliwej Podróży. Masz je, prawda?
Tym razem nie musiałem udawać zdziwienia.
- Nie - zapewniÅ‚em jÄ… - Spitzer byÅ‚ zielonym, dzieliÅ‚em z nim kajutÄ™ przez dwa lata, ale nigdy nie zepsuÅ‚ urzÄ…dzenia do hipnosnu, żeby siÄ™ ze mnÄ… skontaktować, ani też nigdy nie zostawiaÅ‚ wiadomoÅ›ci dla nas, ze zmiany czerwonych. Wy, zieloni, z pewnoÅ›ciÄ… wiecie o nim znacz­nie wiÄ™cej, z wami mógÅ‚ swobodnie rozmawiać...
- To prawda, ale zdążyÅ‚ upowszechnić swoje odkry­cie tylko wÅ›ród niewielu osób. ZmarÅ‚ nagle. MówiÄ…, że byÅ‚ chory, ale mam poważne powody podejrzewać, że... - PrzerwaÅ‚a, jakby zapraszajÄ…c mnie do skoÅ„czenia zdania. Ja jednak nie poÅ‚knÄ…Å‚em tak widocznego haczyka. Diana zde­nerwowaÅ‚a siÄ™. - No wiÄ™c - podjęła prawie ze zÅ‚oÅ›ciÄ… - sÄ… umotywowane podejrzenia, że to “biali" siÄ™ z nim roz­prawili.

Podstrony