Kiedy wprowadzono go na komisariat, odzyskał już zmysły i przepraszał policjantów za to, że nie ustąpił im drogi. Wysunięto przeciwko niemu jakiś nieistotny zarzut i odesłano do aresztu, żeby oczekiwał na decyzję i zwolnienie. Dwaj funkcjonariusze, którzy go zatrzymali, odjechali na miejsce wybuchu.
Strażnik, pracujący również jako sanitariusz, podszedł do Sama z podniszczoną apteczką i obmył zaschniętą krew z jego twarzy. Krwawienie ustąpiło. Sam powtórzył raz jeszcze, że brał udział w bójce w barze. Ciężka noc. Strażnik odszedł i godzinę później przez rozsuwane okienko do wnętrza aresztu zajrzał urzędnik policyjny z papierami w ręku. Sama oskarżano o nieustąpienie drogi pojazdowi uprzywilejowanemu, maksymalna grzywna wynosiła trzydzieści dolarów i jeśli Sam mógł wpłacić tę sumę gotówką, zostałby zwolniony zaraz po przygotowaniu dokumentów i odpieczętowaniu samochodu. Spacerował nerwowo po pomieszczeniu, spoglądając na zegarek, dotykając rany na policzku.
Wiedział, że będzie musiał zniknąć. Ślad po jego aresztowaniu pozostawał w aktach i nie minęłoby wiele czasu, zanim ci kretyni powiążą go z zamachem, więc musiał uciekać. Wyjadę z Missisipi, myślał, może razem z Rollie Wedgem zwiejemy do Brazylii albo jakiegoś podobnego kraju. Dogan da nam pieniądze. Zadzwonię do niego, kiedy tylko opuszczę Greenville. Mój samochód stoi przed motelem w Cleveland. Przesiądę się tam, pojadę do Memphis i złapię autobus Greyhounda.
Tak właśnie chciał zrobić. Był idiotą, że wrócił na miejsce zamachu, ale sądził, że jeśli zachowa zimną krew, to ci pajace wypuszczą go zaraz.
Minęło pół godziny, zanim urzędnik przybył z kolejnym dokumentem. Sam podał mu trzydzieści dolarów gotówką i otrzymał pokwitowanie. Poszedł za mężczyzną wąskim korytarzem do drzwi aresztu, gdzie wręczono mu wezwanie do stawienia się za dwa tygodnie w sądzie miejskim w Greenville.
–— Gdzie jest mój samochód? — zapytał Sam podpisując wezwanie.
— Właśnie go ściągają. Proszę tutaj poczekać.
Sam spoglądał na zegarek i czekał przez piętnaście minut. Przez małe okienko w metalowych drzwiach widział samochody wjeżdżające na parking przed komisariatem. Potężny policjant wprowadził do środka dwóch pijaków. Sam zadrżał i czekał dalej.
Nagle gdzieś z tyłu ktoś odezwał się spokojnym głosem: — Panie Cayhall… — Sam odwrócił się i ujrzał niskiego człowieka w mocno wypłowiałym garniturze. Mężczyzna podetknął mu pod nos policyjną odznakę.
— Jestem detektyw Ivy, policja Greenville. Muszę zadać panu kilka pytań. — Wskazał rząd drewnianych drzwi ciągnących się wzdłuż korytarza i Sam posłusznie poszedł za nim.
Od pierwszej chwili, kiedy usiadł przy brudnym biurku naprzeciw detektywa Ivy’ego, bardzo niewiele mówił. Ivy był mężczyzną czterdziestoparoletnim, miał siwą czuprynę i pełno głębokich zmarszczek wokół oczu. Zapalił camela bez filtra, podał jednego Samowi i zapytał, w jaki sposób Sam skaleczył się w twarz. Sam bawił się papierosem, ale nie zapalał go. Rzucił palenie wiele lat wcześniej i chociaż chciało mu się zaciągnąć dymem w tym krytycznym momencie, postukał tylko papierosem w blat stołu. Nie patrząc na Ivy’ego odpowiedział, że być może wdał się w bójkę.
Ivy mruknął coś i uśmiechnął się lekko, jakby spodziewał się właśnie takiej odpowiedzi. Sam wiedział, że ma przed sobą profesjonalistę. Bał się teraz i ręce zaczęły mu się trząść. Ivy zauważył to oczywiście. Gdzie odbyła się bójka? Z kim się biłeś? Kiedy się to stało? Dlaczego biłeś się w Greenville, skoro mieszkasz o trzy godziny drogi stąd? Skąd wziąłeś samochód?
Nie odpowiadał. Ivy zasypywał go kolejnymi pytaniami, a Sam milczał, ponieważ kłamstwa prowadziłyby do następnych kłamstw i Ivy przygwoździłby go momentalnie.
— Chciałbym porozumieć się z adwokatem — powiedział Sam w końcu.
— To cudownie, Sam. Myślę, że to właśnie powinieneś zrobić. — Ivy zapalił następnego camela i wydmuchnął dym w kierunku sufitu. — Mieliśmy tutaj dziś rano mały wybuch, Sam. Słyszałeś o tym może? — W jego głosie brzmiała lekko kpiąca nuta.
— Nie.
— Tragiczny wypadek. Biuro miejscowego prawnika, niejakiego Kramera, zostało wysadzone w powietrze. Stało się to jakieś dwie godziny temu. To pewnie robota ludzi Klanu. Nie mamy ich tu praktycznie w ogóle, ale pan Kramer jest Żydem. Założę się, Sam, że ty nic o tym nie wiesz, prawda?
— Nic.