— Ile mi zostało?
PrzeraŜone oczy Lippe'a wpatrywały się błagalnie w Lothara.
Mleczko wyglądało na świeŜe, nic nie straciło ze swojej zabójczej mocy, ale Vuil Lippe był silnym męŜczyzną i jego ciało zamierzało walczyć z trucizną do końca. Konanie moŜe potrwać kilka godzin, ciągnących się w cierpieniu w nieskończoność.
— Czy moŜesz ją wyciąć? — prosił Lippe.
— Trucizna zaszła juŜ za daleko, wykrwawiłbyś się na śmierć.
— Wypal ją!
— Ból cię zabije.
Lothar pomógł rannemu usiąść; podjechał do nich Hendrick.
— Dwóch ludzi zostanie tutaj — rozkazał Lothar. — Hendrick, pojedziesz ze mną po tę dziką
świnię.
Pognali zmęczone konie i po dwudziestu minutach zobaczyli przed sobą biegnącego Buszmena.
Mały męŜczyzna zdawał się tańczyć w falach rozgrzanego powietrza i co chwila znikał, a Lothar
poczuł, jak ogarnia go mordercza wściekłość. Była to zapiekła nienawiść, którą człowiek odczuwa w stosunku do wszystkiego, czego się w głębi duszy obawia.
— Zajedź go od prawej! — Dał znak ręką Hendrickowi. — Odetnij go, jeśli spróbuje skręcić.
Pognali konie, zbliÅœajÄ…c siÄ™ szybko do uciekajÄ…cego.
Przygotuję ci taką śmierć, Ŝe zatrze ona grozę śmierci mojego towarzysza, obiecał ponuro Lothar i odwiązał zrolowany koc z łęku siodła.
Gruba, wełniana derka, na której sypiał, powinna osłonić go przed strzałami. Zarzucił ją na plecy i zawiązał końce osłaniając usta i nos. Naciągnął głębiej na czoło kapelusz z szerokim rondem,
zostawiając tylko odsłonięte oczy.
Biegnący Buszmen znajdował się dwieście metrów przed nimi. Był zupełnie nagi, miał tylko mały
łuk w ręku i koronę ze strzał powtykanych za skórzaną opaskę na głowie. Szczupłe ciało lśniło od potu i miało kolor bursztynu. Pod słońce wydawało się niemal przezroczyste. Buszmen biegł lekko jak
gazela, a jego małe, zgrabne nogi zdawały się śmigać nad ziemią.
Rozległ się huk wystrzału i kula z mauzera wzbiła fontannę piasku tuŜ za biegnącym niczym
wyrzucona przez wieloryba struga wody. Buszmen odskoczył i w niewiarygodny sposób jeszcze
bardziej przyśpieszył, oddalając się od galopujących jeźdźców. Lothar spojrzał z ukosa na Hendricka, który właśnie puścił wodze i obiema rękami ładował broń.
— Nie strzelaj! — ryknął gniewnie. — Chcę go dostać Ŝywcem!
Hendrick posłusznie opuścił karabin. Przez następny kilometr
Buszmen utrzymywał szaleńcze tempo biegu, jednak z wolna zaczynał słabnąć. Znowu zbliŜyli się do
niego.
Lothar widział, jak nogi uciekającego przy kaŜdym kroku wyginają się na boki w kostkach, ale
wierzchowiec był juŜ teŜ u kresu sił. Z pyska ściekała mu piana i pot tryskał na buty jeźdźca, które ten wbijał w boki konia.
Pięćdziesiąt metrów w przodzie wyczerpany Buszmen zatrzymał się w miejscu i obrócił w stronę
prześladowców. Jego pierś pracowała cięŜko niczym miech, a z małej bródki ściekała struŜka potu.
Jednak oczy nie straciły nic z gniewnej zaciętości, gdy stary męŜczyzna nakładał strzałę na łuk.
— No dalej, ty mały diable! — wrzasnął Lothar, starając się ściągnąć uwagę tamtego na siebie i
osłonić konia. Podstęp się udał.
Buszmen jednym ruchem poderwał łuk do góry, napiął cięciwę i błyskawicznie wypuścił strzałę
niczym snop światła. NieduŜa strzała ugodziła Lothara w gardło, ale gruby wełniany koc powstrzymał
kościany grot i spadła na ziemię, odbijając się od buta Lothara.
Buszmen desperacko szykował następną strzałę, gdy Lothar wychylił się z siodła niczym gracz w
polo i zamachnąwszy się spuścił karabin na głowę starca. Lufa ugodziła Buszmena w skroń i
męŜczyzna osunął się nieprzytomny na ziemię.
Lothar opanował konia i zeskoczył z siodła, ale Hendrick dopadł leŜącego pierwszy i właśnie
zamierzał się do potęŜnego ciosu kolbą w bezwładną głowę. Lothar schwycił go za ramiona i odciągnął
z taką siłą, Ŝe Ovambo potknął się, omal nie padając na ziemię.
— Mówiłem cie, Ŝe chcę go Ŝywego! — warknął. Przyklęknął przy nieprzytomnym Buszmenie. Z
ucha męŜczyzny wypływała cienka struŜka krwi — Lothar z niepokojem namacał tętnicę szyjną.
Wyczuł słaby puls i odetchnął z ulgą. Podniósł z ziemi mały łuk, z nienawiścią połamał go na kawałki, a następnie rozciął noŜem myśliwskim skórzaną przepaskę opasającą głowę Buszmena, odłamał
ostroŜnie jeden po drugim zatrute groty i wyrzucił je najdalej jak mógł.
Odwróciwszy starego męŜczyznę na brzuch, zawołał do Hendricka, Ŝeby podał mu skórzany rzemień
z siodła. Skrępował jeńca, mocno zdziwiony doskonałą muskulaturą ciała oraz zgrabnymi stopami i małymi dłońmi. Zawiązał rzemienie na łokciach, nadgarstkach, kolanach i kostach, zaciągając pętle tak mocno, Ŝe więzy wpiły się głęboko w bursztynową skórę.
Następnie podniósł wciąŜ nieprzytomnego Buszmena z ziemi jedną ręką, jakby podnosił lalkę, i
zarzucił go w poprzek siodła. Nagły ruch ocucił starego, który podniósł głowę i otworzył oczy koloru świeŜego miodu, o Ŝółtawych, jakby zadymionych białkach. Lothar miał wraŜenie, Ŝe patrzy w ślepia pojmanemu leopardowi. Były tak srogie, Ŝe instynktownie cofnął się o krok od skrępowanego ciała.
— To są zwierzęta — orzekł, a Hendrick potwierdził skinięciem głowy.
— Są gorsi od zwierząt. Przebiegli niczym ludzie, choć nie mają w sobie nic ludzkiego.
Lothar wziął wyczerpanego konia za uzdę i poprowadził wolno do pozostałych ludzi, pilnujących
Lippe'a.
Towarzysze zawinęli rannego w szary koc i połoŜyli na owczej skórze. Najwidoczniej czekali, Ŝeby
Lothar nim się zajął, ale ten nie chciał nic zrobić, wiedząc dobrze, Ŝe dla tamtego nie ma juŜ Ŝadnego ratunku. Odwlekał chwilę oględzin rannego. Ściągnął wolno pojmanego Buszmena z siodła i rzucił na ziemię. śółtawe ciało starego męŜczyzny zwinęło się na piasku. Lothar przywiązał konia i niechętnie zbliŜył się do grupki męŜczyzn stojących wokół okrytego kocem towarzysza.
Na pierwszy rzut oka było widać, Ŝe trucizna działa bardzo szybko. Jedna strona twarzy Lippe'a była groteskowo wydęta i pocięta ciemnofioletowymi liniami. Opuchlizna zakryła oko niczym dojrzałe,
czarne winogrono lśniące w słońcu. Drugie oko było szeroko otwarte, ale źrenica skurczyła się do
wielkości malutkiego punkciku. Ranny nie zareagował, gdy Lothar nachylił się nad nim —