Nawet będąc ranna, Guenhwyvar z łatwością przegoniła pościg i dla człowieka lub podobnej istoty obóz był oddalony o wiele godzin drogi.
Drizzt wiedział jednak, że przyjdą, zmuszą go do następnej walki, której nie chciał. Drow rozejrzał się zastanawiając, jakie diabelskie pułapki może na nich zastawić, jaką przewagę może uzyskać, gdy spotkanie przejdzie do ciosów.
W myśli Drizzta wkradły się natychmiast wspomnienia z jego ostatniego zetknięcia z ludźmi, z mężczyzną z psami oraz innymi rolnikami. W tym przypadku walka została wszczęta w wyniku niezrozumienia, bariery, co do której Drizzt wątpił, że kiedykolwiek ją pokona. Drow nigdy nie odczuwał pragnienia walki z ludźmi i nie było tak również teraz, pomimo rany Guenhwyvar.
Światło jaśniało i wciąż ranny drow, choć odpoczywał przez noc, chciał znaleźć jakąś ciemną i wygodną jamę. Nie mógł sobie jednak pozwolić na opóźnienia, nie, jeśli chciał się wysforować przed nadchodzącą walką.
- Jak daleko za mną pójdziecie? - Drizzt wyszeptał do porannego wietrzyku. Następnie rzekł ponurym, lecz pełnym determinacji tonem - Zobaczymy.
10
Kwestia honoru
- Pantera znalazła drowa - stwierdziła Dove, gdy wraz z towarzyszami poświęciła trochę czasu na zbadanie okolicy w pobliżu skalnego wyniesienia. Na ziemi leżała złamana strzała Kellindila, mniej więcej w tym samym miejscu, gdzie urywał się trop kota. - A później pantera zniknęła.
- Na to wygląda - zgodził się Gabriel, drapiąc się w głowę i spoglądając na zagadkowy trop.
- Piekielny kot - warknął McGristle. - Wrócił do swojego brudnego domu!
Fret chciał zapytać - Twojego domu? - lecz rozsądnie zachował tę sarkastyczną myśl dla siebie.
Pozostali również nie zareagowali na stwierdzenie trapera. Nie znali odpowiedzi na tę zagadkę i pomysł Roddy'ego był równie dobry, jak każdy inny. Ranna pantera i krew znik-nęły, lecz pies Roddy'ego szybko znalazł zapach Drizzta. Ujadając z podniecenia, pies poprowadził ich dalej, zaś Dove i Kellindil, oboje doświadczeni w tropieniu, często natykali się na inne dowody, które potwierdzały słuszność tego kierunku.
Trop prowadził wzdłuż podstawy góry, zanurzał się w gęsto ściśnięte drzewa i ciągnął dalej, przez obszar nagiego kamienia, kończąc raptownie przy kolejnej rozpadlinie. Pies Roddy'ego podszedł do krawędzi i zszedł na pierwszy stopień kamienistego, zdradliwego szlaku.
- Cholerna magia drowów - mruknął Roddy. Rozejrzał się i uderzył pięścią w udo zgadując, że sporo czasu zajmie im pokonanie stromej ściany.
- Światło gaśnie - rzekła Dove. - Rozbijmy tu obóz i zejdźmy na dół o poranku.
Gabriel i Fret przytaknęli, lecz Roddy się sprzeciwił - Trop jest teraz świeży! - spierał się traper. - Powinniśmy sprowadzić psa na dół i podjąć pościg, a przynajmniej dopiero na dole rozbić obóz.
-To może trwać godzi... - zaczął protestować Fret, lecz Dove uciszyła niskiego krasnoluda.
- Chodźcie - tropicielka poprosiła pozostałych i ruszyła na zachód, gdzie wprawdzie teren opadał stromo, jednak można było tamtędy zejść.
Dove nie zgadzała się z rozumowaniem Roddy'ego, nie chciała jednak dalszych kłótni z wyznaczonym przez Maldobar reprezentantem wioski.
Na dnie rozpadliny znaleźli jeszcze więcej zagadek. Roddy szczuł swego psa w każdym kierunku, lecz nie mógł odnaleźć śladu ulotnego drowa. Po wielu minutach rozmyślań w umyśle Dove rozbłysła iskierka prawdy, a jej uśmiech ujawnił wszystko jej bardziej doświadczonym towarzyszom.
- Wykiwał nas! - zaśmiał się Gabriel, odgadując powód wesołości Dove. - Podprowadził nas do klifu, wiedząc że założymy, iż zastosuje jakąś magię, by zejść na dół!
- O czym ty mówisz? - spytał gniewnie Roddy, choć doświadczony łowca nagród dokładnie rozumiał, co się stało.
- Chodzi ci o to, że mamy wspiąć się tam z powrotem? - spytał żałośnie Fret.
Dove znów się zaśmiała, lecz spoważniała nagle, gdy spojrzała na Roddy'ego, po czym powiedziała - O poranku.
Tym razem traper się nie sprzeciwiał.