Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

- Powiedziałem, iż ten szlak koło niego prowadzi. Nie wiemy, dokąd próbuje się dostać.
- Dlaczego więc nie zawracamy? - mruknął jeden z pozo­stałej szóstki. - Jeśli to cholerne babsko chce ryzykować w ta­ką noc, jej sprawa.
- Dość tego gadania - warknął Stundorn, w duchu przy­znając mu rację. On jednak musiałby stawić czoła Pleddisowi, a tamten nie znosił tchórzy.
- Jeśli Ionor jest tam, musi mieć dostateczny powód - wy­jaśnił. - Może chce się spotkać z Kane'em. Jej dzieciak ma włosy zupełnie jak on, i te niebieskie oczy. Na pewno nie po matce, poza tym nie wiemy, kogo jej córka nazywa ojcem. Mo­że Kane'a, był w tych górach wcześniej.
- W zajeździe Ionor była gotowa wypić mu krew z żył ­nalegał zrzęda.
- Mogła udawać - kalkulował Stundorn. - Mimo wszyst­ko Kane zdecydował się zatrzymać w Kruczym Gnieździe, a ona przygotowywała mu posiłek. Może jest tam milszym goś­ciem, niż ktokolwiek z nas przypuszczał. To by wyjaśniło, jak mógł zniknąć bez naszej wiedzy.
- Hm, ten zajazd ma w sobie coś dziwnego - wtrącił Na­ttios. Rozmowa oddalała się od tajemniczych dźwięków nocy. Stundorn miał nadzieję, że w tym kierunku będzie kontynuowa­na.
Maszerowali przez chwilę w milczeniu. Zaniepokojone ruchy gałek ich oczu zdawały się coraz częstsze; odgłosy z mroku co­raz bardziej w zasięgu ręki. Śmielsze.
- Jak daleko do Kruczego Wzniesienia? - zapytał Stun­dorn, bojaźliwie spoglądając w kierunku nagiego szczytu skalne­go na pióropuszu gór.
- Niedaleko, coś koło kilometra tym szlakiem - rzucił Na­ttios. - Stundorn, jak myślisz, czy Kane wie, że to ty go trafi­łeś?
To nie jest takie pewne - zaprotestował łucznik, mimo iż wcześniej się tym chwalił.
Bo może Kane jednak żyje. Nikt z nas go nie widział. A opowiadają o nim przedziwne rzeczy, i jeśli nie zginął... Cóż, byli i przed nim tacy, którzy nawet w grobie dotrzymywali sło­wa.
- Zamknij się - Stundorn przeklął go, myśląc, że zabity na pewno wziąłby odwet na swoim mordercy, gdyby tylko mógł wstać z grobu.
- Chciałem jedynie zapytać, czy jesteś pewny swojej kuszy, czy pamiętasz, gdzie trafiła go twoja strzała, to wszystko. Może wtedy wiedzielibyśmy, czy Kane jest ranny, czy na drodze czeka na nas jakiś trup...
- Powiedziałem, zamknij się! Zajmij się śladem.
- Nic ma nic, czym mógłbym się zająć. Nawet ślepiec od­czyta ten trop, prowadzi prosto na Krucze Wzniesienie.
- Do licha! A to co? - krzyknął ktoś. Zamarli na swych miejscach, nasłuchując.
Do ich uszu dochodził odgłos szurania, z niedaleka... - Coś wdrapuje się z rzeki na brzeg! - zawołał inny. - Głupcze! Tam jest zbyt stromo! - stwierdził Nattios. - Zbliża się!
- No i co...?
Z okrzykiem, który niemal zatrzymał krew w żyłach żołnie­rzy, Kane wdarł się na szlak. Ktoś wrzeszczał w panice.
Twarz Kane'a była strzaskana, jego ciało pokiereszowane, a ubranie brudne i zaplamione krwią. Miecz błyskał mu w dłoni, usta wykrzywił okrzyk zwierzęcego okrucieństwa. Wyłonił się z przepaści jak czarnoksiężnik - mściwa zjawa, która w tej prze­rażającej chwili przybrała olbrzymi kształt. Księżyc Władcy De­monów rzucał na niego czerwony blask, a jego oczy płonęły obietnicą pewnej śmierci.
Strzał Stundorna był niecelny, strzałę z kuszy uwolnił tylko strach. - Kane! - krzyknął ktoś histerycznie. Najemnicy roz­pierzchli się w ucieczce.
Z wściekłym rykiem obłąkania, Kane puścił się za nimi w pościg. Nie myśląc o niebezpieczeństwie, wyprzedził ich. Zbyt długo polowały na niego szakale - raniony lew wrócił, by za­bić.
Stundorn marnował cenne sekundy, nakręcając korbką cięci­wę kuszy. Refleks miał fatalny, jego towarzysze zostawili go sa­mego. Kiedy odrzucił bezużyteczną broń, próbując dobyć mie­cza, piekielne ostrze Kane'a rozpłatało go niemal na pół. Inni nie próbowali nawet przeciwstawić się jego impetowi. W gorącz­kowej ucieczce przed wyjącem demonem, Nattios mylnie ocenił odległość od krwędzi zbocza; jego krzyki utonęły w odmętach rzeki.
Kane pędził za najemnikami. Następnego zabił, wbijając w je­go ciało miecz po rękojeść i przeszywając kręgosłup. Ci co oca­leli, rozproszyli się po lesie, lecz i tam Kane wybił ich do ostat­niego. Bestialsko trzaskał ich czaszki o kamienie, póki w dło­niach nie zostawała mu tylko miazga.
Gorejący gniew minął i Kane zakończył swój krwawy wysiłek: W mrocznym lesie usłyszał czyjś urwany krzyk. Pod ciemnymi sosnami cienie szumiały echem śmierci. Kane zakasłał i potrząs­nął głową. Kiedy uspokoił się zupełnie, wróciła świadomość nie­bezpieczeństwa.
Czy Pleddis słyszał zgiełk ataku? Czy ktoś zdołał uciec i ostrzec go o pojawieniu się poszukiwanego? Nie stanowiło to dla Kane'a poważnego problemu; miał poczucie o wiele fatal­niejszej groźby, bliższej z każdą minutą. Z wyzwaniem spojrzał na rozciągające się przed nim wzgórze.
W blasku czerwonej tarczy księżyca wznosiło się Krucze Wzniesienie. Na jego szczyt prowadziła ścieżka. Niedaleko przed nim, podążała nią Ionor z dzieckiem - ale jak daleko?
Kane zatrzymał się na chwilę, żeby naładować kuszę Stundor­na i złapać oddech - ta broń, o stalowej cięciwie, potrafiła za­bić z pięćdziesięciu metrów, a może będzie mógł podejść bliżej...
Wkładając w marsz ostatni wysiłek, Kane posuwał się na­przód ku Kruczemu Wzniesieniu. Koszmar nachodzącego niebezpieczeństwa nie zagłuszył zmęczenia, jakie z każdym następ­nym krokiem odczuwało jego ciało.
Klesst przystanęła nagle i chwyciła się poły płaszcza Ionor. - Mamo, wracajmy. Jestem zmęczona.
- Chodź, Klesst. To niedaleko. Jeśli nie przestaniesz jęczeć, dam ci klapsa.

Podstrony