Kiedy poczułam w powietrzu ich zapach... pędziłam do kolejki jak dzikie zwierzę. Przepychałam się, odtrącałam ludzi, walczyłam. Chyba zapłaciłabym każdą sumę, jakiej by ode mnie zażądano. Och, Kris, tak mi przykro!
- Nie przepraszaj. Na co właściwie mamy teraz wydawać pieniądze? A poza tym wszystko wkrótce się zmieni. Słyszałaś wiadomość, która przyszła rano?
- Jaką wiadomość?
- O nowym Koronalu! Może się tu pojawić lada chwila, lada chwila może pojawić się na Moście Khyntor!
- Więc Lord Valentine został Pontifexem? - spytała zdumiona.
Kristofon potrząsnął głową.
- Valentine już się nie liczy. Mówią, że zniknął, Metamorfowie go porwali albo coś takiego. W każdym razie jakąś godzinę temu ukazały się proklamacje głoszące, że Koronalem jest teraz Sempeturn.
- Sempeturn? Ten kaznodzieja?
- Tak, on. Pojawił się w Khyntor zeszłej nocy. Burmistrz go poprał. Słyszałem, że książę uciekł do Ni-moya.
- To niemożliwe, Kris! Żaden człowiek nie może po prostu wstać i powiedzieć: “jestem Koronalem". Koronal musi być wybrany, namaszczony, musi pochodzić z Góry Zamkowej...
- Wszyscy tak myśleliśmy. Ale teraz przyszły nowe czasy. Sempeturn naprawdę rozumie łudzi. Potrzebujemy kogoś takiego jak on. Będzie wiedział, jak mamy odzyskać łaskę Bogini.
Millilain patrzyła na męża, nie wierząc własnym uszom. W palcach trzymała kiełbaskę, o której na chwilę zapomniała.
- Niemożliwe! To jakieś szaleństwo! Lord Valentine jest naszym Koronalem. Lord...
- Sempeturn mówi, że to oszust, że cała ta historia ze zmianą ciał to głupota, że Bogini karze nas chorobami i głodem za jego grzechy. Możemy się ocalić tylko w jeden sposób: obalić fałszywego Koronala i oddać tron komuś, kto powiedzie nas drogą prawdy.
- Sempeturn twierdzi oczywiście, że on jest tym kimś, więc mamy się przed nim pokłonić, zaakceptować go i...
- Jedzie! - krzyknął Kristofon. Twarz miał czerwoną, wyraz oczu dziwny. Millilain nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała swego męża w takim stanie, tak podnieceń, ego. Wyglądał, jakby miał gorączkę. Ona także poczuła się tale, jakby miała gorączkę, zmieszana i oszołomiona. Nowy Koronal? Mały, czerwony na twarzy, wrzaskliwy Sempeturn siedzący na tronie Confalume'a? Nie potrafiła pojąć tego, co się dzieje. Miała wrażenie, że ktoś kazał jej czerwień nazywać zielenią, że ktoś zdecydował, iż rzeki mają od tej chwili płynąć pod górę.
Nagle rozległy się dźwięki hałaśliwej muzyki. Z mostu na esplanadę zbiegała kłusem orkiestra ubrana w zielono-złote stroje z emblematem Koronala - znakiem gwiazdy. Po orkiestrze pojawił się burmistrz i inni dostojnicy, a po nich mały, przesadnie wystrojony człowieczek o gęstych, potarganych włosach. Siedział sztywno we wspaniale zdobionym o twardym palankinie, uśmiechał się, przyjmując hołdy ogromnych tłumów towarzyszących mu z Gorącego Khyntor na drugą stronę rzeki.
- Sempeturn! - ryknął tłum. - Sempeturn! Niech żyje Lord Sempeturn!
- Niech żyje Lord Sempeturn! - ryknął Kristofon.
To jakiś sen, pomyślała Millilain. To przesłanie, którego sensu nie rozumiem.
Krzyczeli już wszyscy zgromadzeni na esplanadzie. Wśród ludzi rozpętało się szaleństwo. Millilain machinalnie skończyła jeść kiełbaskę; przełknęła mięso, nie czując nawet jego smaku, i upuściła na ziemię patyczek, na którą było nadziane. Świat wydawał się drżeć pod jej stopami. Kristofon krzyczał nadal ochrypłym już głosem:
- Sempeturn! Niech żyje Lord Sempeturn!
Palankin mijał ich właśnie; nowego Koronala, jeśli nim właśnie był ten człowiek, dzieliło od nich najwyżej dwadzieścia jardów. Sempeturn obrócił się, przez chwilę patrzył wprost w oczy Millilain, która z przerażeniem usłyszała swój krzyk:
- Sempeturn! Niech żyje Lord Sempeturn!
2
- Dokąd się wybiera? - spytał zdumiony Elidath.
- Do Ilirivoyne - po raz któryś z kolei powtórzył Tunigorn. - Wyruszył trzy dni temu.
Elidath potrząsnął głową.
- Słyszę twe słowa, ale zupełnie nie potrafię ich zrozumieć. Mój umysł po prostu ich nie akceptuje.
- Na Panią, mój także! Ale nie stają się przez to mniej prawdziwe! Valentine zamierza spotkać się z Danipiur, błagać ją o przebaczenie za wszystkie grzechy popełnione wobec jej ludu lub zrobić coś równie szalonego.
Od chwili gdy statek Elidatha przybił do portu w Piliploku, minęła zaledwie godzina. Elidath popędził natychmiast do wielkiego ratusza miejskiego z nadzieją, że znajdzie tam Valentine'a lub - w najgorszym razie - dowie się, iż właśnie wyruszył on w górę rzeki do Ni-moya. Lecz w ratuszu nie było nikogo z otoczenia władcy, oprócz Tunigorna, siedzącego w małym, brudnawym gabinecie i ponuro przekładającego papiery z jednej sterty na drugą. A jego opowieść: Wielki Objazd zawieszony, Koronal wyprawia się w dziką, zamieszkaną przez Zmiennokształtnych dżunglę... nie, nie, tego było za wiele, to po prostu nie mieściło się w głowie!
Zmęczenie i rozpacz przytłoczyły duszę Elidatha jak wielki głaz, czuł, że ugina się pod tym ciężarem.
Cichym głosem powiedział:
- Goniłem za nim przez połowę świata właśnie dlatego, by czemuś takiemu zapobiec. Czy wiesz, jak wyglądała moja podróż, Tunigornie? Dzień i noc w pędzącym ku wybrzeżu ślizgaczu, bez przerwy, bez najmniejszej przerwy! Potem przeprawa przez morze pełne wściekłych smoków; trzy razy podpływały tak blisko łodzi, iż myślałem, że w końcu ją zatopią. Wreszcie docieram do Piliploku półżywy ze zmęczenia i dowiaduję się, że spóźniłem się o trzy dni, że Valentine zdecydował się na niebezpieczną i bezsensowną wyprawę, a gdybym podróżował tylko odrobinę szybciej, gdybym wyjechał kilka dni wcześniej...
- Nie przemówiłbyś mu do rozsądku, Elidathu. Nikomu się to nie udało. Ani Sleetowi, ani Deliamberowi, ani Carabelli...
- Nawet Carabelli?
- Nawet Carabelli - potwierdził Tunigorn.