Historia wymaga pasterzy, nie rzeĹşnikĂłw.

Powoli moja świadomość
otwierała się jak skorupa zbyt twardego orzecha, pękała, ukazywała fragmenty wnętrza, z
początku rozsypane i niepewne, po to, by stać się całością.
Przez cztery miesiące analizy udało mi się dojść do przyczyn i skutków wszelkich zdarzeń.
Udało mi się to dopiero, kiedy ostatecznie uderzyłam w siebie, zaplanowałam podświadomie
misternie swoje odejście stąd, nie wiedząc, co robię i dlaczego tak postępuję.
Nie potrafiłam zwrócić się wtedy o pomoc do kogokolwiek, tak doskonale nie rozumiałam
siebie. Nie mogłam nikomu opowiedzieć o swoich problemach, bo nie wiedziałam, jakimi
one są. Gdzieś tam na poboczach świadomości wyczuwałam, że się topię, ale to nie wystarczało, by dokonać zmiany. I prawie by mi się udało umrzeć w całkowitej nieświadomości.
Przeżyłam niemożliwe, wbrew wszelkim prawom medycyny, wbrew logice i siłom zwykłego
człowieka. Dlatego nie mogę pozostawić swej prawdy tylko dla siebie. Jest ona dowodem,
że można wyjść ze spraw nawet prawie beznadziejnych, kiedy inni sądzą, że nie ma
ratunku i są przekonani, że już nic nie da się uczynić.
A wszystko zaczęło się zmieniać, kiedy pokonana przez los i własne życie nie wierzyłam
w nic, jedynie w śmierć. I ona miała być ostatnim wyzwoleniem, wybawieniem z udręki, której nie byłam już w stanie unieść.
20 października 1990 roku zapisałam w swoim dzienniku:
Miałam wczoraj piękny sen w narkozie. Ostatni moment świadomości to błękit nieba.
Czy jestem po tym wszystkim płodna? Jakie to ma znaczenie? Sądzę, że już minimalne lub
żadne.
Odpływanie w niebyt. Taka chyba jest śmierć, Tadeuszu. Sen, wieczny sen, lecz już bez
snów.
Usiłuję do Ciebie napisać list. I nie mogę się na to zdobyć. Na co jeszcze mogę się zdobyć?
Na śmierć, to pewne, to najłatwiejsze. Straciłam wielu ludzi, którzy byli wokół mnie. Jest Anka, cudowna dziewczyna, kocham ją bardzo, idzie w rozwój jak burza, dobra, wiosenna i
ożywcza, a u mnie częściej gradobicie, zniszczenie, pustoszenie somy, może nowy duch się
wyzwoli.
Nie boję się. To naprawdę nic strasznego, taki ciepły sen. Najgorsze to, co przedtem, czasami za dużo bólu, za dużo zgrozy. Wiesz, już nie będę matką, lecz czy teraz tego pragnę?
Kiedyś byty takie momenty tęsknoty, spychane gdzieś w otchłań, w absurd. Nie starczyłoby mi sit, tych zwykłych, fizycznych, które na początku są tak decydujące.
Granice ciemności. Osamotnienia, opuszczenia. Prawie na granicy samobójstwa. Czy ciągłe
chorowanie nie jest samobójstwem?
Kilka minut później otrułam się, nie zdając sobie sprawy z tego, co napisałam, nie przeczuwając, że jest to list pożegnalny. Uczyniłam to będąc pacjentką oddziału ginekologicznego, gdzie leczyłam się na przewlekłe zapalenie jajników. Kiedy zasłabłam leżąc w łóżku, podjęto akcję ratowania mnie. Przez 19 dni walczono o przywrócenie mnie życiu. Nie pamiętam niczego, jedynie z relacji rodziny udało mi się zebrać informacje, co się wtedy wydarzyło.
I chociaż pozornie momentami odzyskiwałam przytomność, byłam cały czas nieświadoma.
Dzień wcześniej podano mi narkozę, by przeprowadzić punkcję jajnika, podejrzewano ciążę
pozamaciczną. Długo nie mogłam się z niej wybudzić, już nie chciałam powracać. Następnego dnia wzięłam śmiertelną dawkę barbituranów i leku nasercowego mającego zatrzymać moje serce. Wierzyłam w to, tak sądzę, i położyłam się do łóżka.
Jednak nikt do końca tak naprawdę nie chce umierać. W ostatnim przebłysku świadomości,
że nadchodzi kres tak oczekiwany i wytęskniony, zawołałam, że mi słabo i zwróciłam na
siebie uwagę. Co mnie zatrzymało na chwilę, by podświadomie zawołać o pomoc, jaka to siła
przeciwstawiła się tej destrukcyjnej?
Rozpoczęła się akcja ratowania mnie, która trwała 19 dni, kiedy nieświadomie walczyłam
z ludźmi, którzy nieśli mi pomoc, by im się to nie udało. Nie chciałam wracać, wybrałam
wtedy inną drogę, nie chciałam być przywrócona życiu, nie miałam po co się obudzić, zostałam sama jak w pustym teatrze i nie było przed kim odgrywać ról. Wszystko się dla mnie skończyło.
A jednak moja walka okazała się nieskuteczna. Były we mnie dwie moce, które rozpoczęły
swój wewnętrzny dialog, które niczym dwa żywioły pochłaniały mnie od środka po to, by
wygrać coś, czego nie pojmowałam.
Na drugi dzień pojawiły się napady padaczkowe z powodu zatrucia barbituranami, których
nie można było opanować. Czasami rozmawiałam, czasami popadałam w stan nieprzytomności.
Lekarze czekali, aż mój stan zacznie się poprawiać, jednak stale następowało pogorszenie.
Byłam leczona na oddziale neurologii, gdzie pracowałam cztery lata jako psycholog. Od
razu na mój temat zaczęły krążyć plotki, przypomniano sobie książkę, którą napisałam, „Pamiętnik narkomanki”, i zostałam „oskarżona” o branie narkotyków, tak jakby cztery lata
uczciwej pracy w ogóle się nie liczyły, jakbym trafiła tutaj prosto z ulicy. Na szczęście nie
wszyscy byli przeciwko mnie, koleżanka broniła mnie przed moim szefem, nie zgadzała się
na negatywną opinią.
Napady padaczkowe nasilały się, mój stan stale się pogarszał. W trzeciej dobie wypadłam
z łóżka, miałam pęknięte śródstopie i mocno potłuczoną rękę. Opieka na moim oddziale nie
była wzorowa, muszę to przyznać, przyglądałam się temu przez cztery lata i niewiele mogłam uczynić, nie było to w mojej gestii, tylko ordynatora.
Zrobiła mi się odleżyna na pięcie. Gnijące za życia własne ciało jest przejmującym przeżyciem.
Po kilku następnych dniach serce nie wytrzymywało obciążenia niedotlenienia spowodowanego drgawkami, koleżanka zdecydowała się na przewiezienie mnie na oddział reanimacyjny.
Sądziła, że nie przeżyję nocy. Tam opieką otoczył mnie mój kolega Arek, lekarz, który
robił wszystko, by mnie uratować, szukał pomocy w klinikach na Śląsku, lecz wszędzie odmawiali
przyjęcia. W końcu na własną rękę, stając przeciwko własnej szefowej, zawiózł mnie
na badanie komputerowe do kliniki w Sosnowcu i tam już czekała moja ciotka, lekarz, powiadomiona w końcu przez rodziców. Ciotka jest osobą, która prawdziwie mnie kocha, która zawsze mnie wspierała w trudnych chwilach. Mój stan był bardzo ciężki, byłam już bez oddechu, kiedy ciotka walczyła o miejsce na OIOM – ie, na początku nie chcieli mnie przyjąć,

Podstrony