- Nie. Dziękuję.
Z trudnością dobywała głosu.
Drzwi otwarły się i młody Murzyn wszedł do przyległego pokoju.
- Skurwysyn! Ohydny, mściwy skurwysyn! - pomyślała Gretchen, lecz nie drgnęła nawet.
Młody Murzyn nie odezwał się do dziewczyny na łóżku, która powitała go gestem ręki i uśmiechem przypominającym fotografię malucha, który zdobył nagrodę na konkursie dziecięcej piękności. Po tamtej stronie lustra wszystko odbywało się w konwencji pantomimy i dla pary widzów z sąsiedniego pokoju było dziwnie odległe, nierealne. Miało to w sobie coś złudnie uspokajającego, jak gdyby tam nie mogło stać się nic serio.
Murzyn był ubrany w granatowy garnitur, białą koszulę, czerwoną muszkę w kropki, a na nogach miał jasnobrązowe półbuty z mocno wydłużonymi noskami. Jego młoda, sympatyczna uśmiechnięta twarz zdawała się mówić wesoło: "Fajno! Robi się!"
- Nellie ma liczne powiązania z klubami nocnymi w Harlemie - mówił Boylan, w czasie gdy Murzyn zaczął się rozbierać i troskliwie powiesił marynarkę na oparciu krzesła. - Ten pewno gra w jakimś zespole na trąbce lub czymś innym, no i nie wzbrania się zabawiać białych ludzi, by wieczorami zarobić coś ekstra. Naprawdę nie masz ochoty się napić?
Gretchen nie odpowiedziała. Murzyn zaczął rozpinać spodnie. Zamknęła oczy. Gdy je otwarła, tamten był nagi. Ciało miał barwy brązu, błyszczącą skórę, szerokie i spadziste, wspaniale umięśnione ramiona. Był cienki w pasie i z tym wszystkim przypominał sportowca w szczytowej formie. Porównanie Murzyna z siedzącym obok niej mężczyzną przywodziło Gretchen do pasji.
Murzyn postąpił parę kroków. Dziewczyna rozpostarła ramiona, aby go przyjąć, a on lekkim, kocim ruchem opadł na smukłe, białe ciało. Zaczęli się całować. Dłonie dziewczyny splotły się na plecach partnera. Następnie Murzyn obrócił się na wznak, ona zaś bez pośpiechu, fachowo jęła całować go najpierw w szyję, później w sutki, a jej zwinne palce pieściły pęczniejący, wznoszący się członek. Jasnoblond włosy były coraz niżej i niżej, rozsypywały się na lśniącej płaszczyźnie koloru kawy, gdy dziewczyna lizała napiętą, połyskliwą skórę na mięśniach brzucha mężczyzny, który poczynał drgać konwulsyjnie.
Gretchen patrzała jak urzeczona. Widowisko było jej zdaniem piękne, harmonijne i jak gdyby niosło jej jakieś obietnice, których nie potrafiłaby wyrazić w słowach. Ale nie była w stanie oglądać tego w asyście Boylana. Niesprawiedliwością, plugawą niesprawiedliwością wydawał się jej fakt, że dwa tak wspaniałe ciała można najmować na godziny - jak konie w stajni - dla przyjemności, zboczonych upodobań czy też zemsty człowieka pokroju Boylana.
Wstała. Odwróciła się plecami do lustra.
- Zaczekam na ciebie w wozie - powiedziała.
- To dopiero początek, duszko - zaprotestował łagodnie. - Popatrz, co ona teraz robi. Ostatecznie chodzi o twoją edukację. Będziesz miała wzięcie, jeżeli...
- Spotkamy się w samochodzie - przerwała i umknąwszy z pokoju, zbiegła po schodach.
Kobieta w białej sukni stała pośrodku hallu. Nie odezwała się do Gretchen, lecz ze złośliwym, ironicznym uśmiechem otworzyła drzwi, by ją wypuścić.
Gretchen wyszła i usadowiła się w samochodzie. Po piętnastu minutach Boylan nadciągnął powolnym krokiem. Wsiadł do samochodu, uruchomił silnik.
- Szkoda, że nie zostałaś - powiedział. - Uczciwie zarobili swoje sto dolarów.
Bez słowa odbyli całą drogę do Port Philip. Świtało, gdy Boylan zatrzymał wóz przed piekarnią.
- I co? - zapytał po godzinach milczenia. - Poduczyłaś się trochę?
- Tak. Już wiem, że muszę postarać się o młodszego mężczyznę. Dobranoc.
Kiedy wsuwała klucz do zamku, usłyszała, że samochód zawraca. Weszła na schody i zobaczyła światło płynące z otwartych drzwi rodzicielskiej sypialni, która znajdowała się naprzeciwko jej pokoju. Matka siedziała sztywno na drewnianym krześle, zapatrzona w stronę korytarza. Gretchen zatrzymała się, popatrzała na matkę, która miała oczy kobiety obłąkanej. Na to nie było rady. Matka i córka przez chwilę wymieniały spojrzenia.
- Idź do łóżka - powiedziała wreszcie matka. - O dziewiątej zatelefonuję do zakładów. Powiem, że jesteś chora i nie przyjdziesz dziś do pracy.
Gretchen poszła do swojego pokoju i drzwi zamknęła - nie na klucz, bo w całym domu drzwi nie miały zamków ani kluczy. Sięgnęła po zbiorowe wydanie dzieł Szekspira. Ośmiu studolarowych banknotów nie znalazła między drugim a trzecim aktem "Jak wam się podoba". Porządnie złożone w kopercie spoczywały w połowie piątego aktu "Makbeta".
Rozdział V
W domu Boylana nie było świateł. Wszyscy poszli do miasta celebrować uroczysty dzień. Tom i Claude widzieli rakiety i ognie sztuczne rozjarzające nocne niebo nad rzeką; słyszeli wystrzały małej armatki, której używano podczas szkolnych meczów piłki nożnej, gdy miejscowa drużyna strzeliła gola. Noc była pogodna, ciepła. Rysujące się w dole miasto było rozjaśnione wszystkimi latarniami, oświetlone rzęsiście.