– Przyrządza najlepszy gulasz rybny w całym Bay’Zell.
Ravis, ku jej zdziwieniu, wdał się w długą dysputę z Emithem na temat najlepiej nadających się na gulasz ryb, i czy lepiej dusić je w wywarze, czy też w arlo. Emith trajkotał wesoło, większość zdań zaczynając od stwierdzenia: “Moja matka zawsze mawia...”
Tessa przysłuchiwała się z przyjemnością. W trakcie marszruty wzdłuż rzeki, mijając lesiste jary, pachnące pola i podmokłe, osnute mgłami łąki, gdzie zapadali się po kostki w błocie, rozmowa dotyczyła to miejscowych plotek, to wzrastających cen, to wreszcie książąt i królów. Nikt nie wspomniał więcej o Devericu i jego iluminacjach, lecz od czasu do czasu przyłapywała Ravisa na ukradkowym spojrzeniu, jakie rzucał w jej stronę. Choć sprzeczał się z Emithem na temat najlepszych miejsc, gdzie można kupić istanijską skórę, albo powodów, dla których suzeren Raize nigdy nie wystąpi przeciwko Drokho, wiedziała, że myśli o tym samym co ona. Czyżby miała podjąć dzieło Deverica? A jeśli tak, w jaki sposób wiąże się to z wydarzeniami ostatnich dwóch dni?
ROZDZIAŁ ÓSMY
Bolały ją stopy, kiedy wkroczyła na drewniany, wygięty most. Była tak wyzuta z sił, że nie potrafiła skupić myśli. Musiała zdobyć się na nadludzki wysiłek, jeśli chciała poruszać nogami i powstrzymać podbródek, by nie opadł na piersi. Wiedziała, że powinna już spać; tylko instynkt utrzymywał ją w ruchu.
Wraz z Ravisem odprowadziła konie do stajni. Przedtem jednak pojechali z Emithem do domu jego matki – małej kamieniczki przeplatanej czarnymi balami, wciśniętej pomiędzy łaźnię a stajnię – i mimo że Emith prosił, by zostali i przywitali się z jego matką – odmówili. Tessa niczego więcej nie pragnęła, jak wrócić do składziku wdowy Furbish, zawinąć się w koc wraz z całą kompanią owadów i zasnąć. Chociaż nie zatrzymali się na tyle długo, by zobaczyć się z matką Emitha, Ravis kazał ją pozdrowić w grzecznych słowach. Podobne zwyczaje były tu przez wszystkich przestrzegane, co bardzo ja ucieszyło.
Chmury dawno zasłoniły księżyc, lecz miasto jaśniało własnym, przyćmionym światłem. Rzeka śmierdziała. Kiedy Tessa szła po moście, znad brzegów dobiegały wyraźne chroboty, szczebiotania i inne zwierzęce odgłosy.
Dom wdowy Furbish nie odróżniał się zbytnio od reszty budyneczków stłoczonych na moście. Pochylał się w kierunku pasażu, jakby jego konstruktor był zdania, że jeśli owo arcydzieło zawali się kiedyś do wody, zostanie potępiony. Tessa skłonna była zgodzić się z taką opinią, wdychając cuchnące powietrze oraz wsłuchując się w nadrzeczne pluski i odgłosy rozbryzgiwanego błota, tudzież w zgrzyt zębów podgryzających drewniane pale.
Blade smugi światła rozjaśniły schodki prowadzące do drzwi mieszkania wdowy Furbish. Ravis sprawdził swój nóż. Gdy Tessa postawiła stopę na pierwszym stopniu, zagrodził jej przejście ramieniem.
– Wejdę pierwszy – powiedział.
Złościły ją już te teatralne podchody Ravisa. Czy musiał każde odwiedziny zamieniać w napad z bronią w ręku? Odepchnęła jego ramię.
– Nawet jeśli po drugiej stronie ktoś się zaczaił, nie dbam o to. Jestem zbyt zmęczona, żeby się tym przejmować.
Palce Ravisa wpiły się boleśnie w jej ramię. Skrzywiła się.
– Zostaniesz tu i poczekasz – rozkazał oziębłym i śmiertelnie poważnym tonem, z jakim wcześniej się u niego nie zetknęła. Nagle przypomniała sobie, co o nim powiedział Camron w piwnicy u Marcela: Ravis jest najemnikiem, człowiekiem, który szkoli innych, jak mają zabijać. Za jego usługi królowie sypią złotem.
Odsunęła się na bok.
Ravis nie wspiął się na schody. Stał na drodze i – pochyliwszy się – zapukał. Nie nadeszła odpowiedź. Przygryzł dolną wargę. Tessa zauważyła, jak porusza szczęką i uświadomiła sobie, że przygryza bliznę.
Po kilku chwilach Ravis zdecydował się krzyknąć:
– Swigg! Otwórz! Mam zajęte ręce i nie mogę sięgnąć do klamki.
Odpowiedzią była cisza.
Ravis i Tessa wymienili spojrzenia. Na moście, który jeszcze przed sekundą rozbrzmiewał chórem dziwnych głosów, zrobiło się nagle cicho niczym w opuszczonym grobowcu. Poznikali przechodnie. Wszystkie okiennice zostały zamknięte na głucho, a drzwi zaryglowane. Szyld nad warsztatem kołodzieja kołysał się na wietrze, ale nawet jeśli skrzypiał, dźwięk do nich nie docierał.
Serce Tessy zabiło gwałtowniej. Dotychczasowe wycieńczenie ustępowało powoli miejsca jakiemuś nowemu wrażeniu. W obolałych mięśniach nóg poczuła mrowienie.