Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Pochyleni nad wielkim żyroskopem Sperry'ego regulowali skomplikowane urządzenie głównego kompasu. Spojrzeli na wchodzących. Zdumienie, a potem radosny uśmiech, który rozjaśnił ich twarze, nie zdołały ukryć wyrazu zmęczenia. Vallery zamienił z elektrykami zaledwie parę słów - trudno rozmawiać wśród jazgotu maszyn - i ruszył do centrali elektronowych przekaźników.
Z ręką na klamce drzwi zamarł w bezruchu. Całkiem blisko, najwyżej ze dwa kable od „Ulissesa", rozległy się nowe wybuchy bomb głębinowych. Odgadli to tylko dzięki doświadczeniu. Głęboko w sercu opancerzonego okrętu nie czuje się siły wybuchów, nie słyszy grzmotu wyrzuconego w górę gejzeru wody. Słychać tylko silny, metaliczny dźwięk, jakby jakiś olbrzym uderzył w burtę potężnym młotem.
Po serii prawie natychmiast nastąpiły dwa wybuchy. „Ulisses" jeszcze drżał po drugim z nich, gdy kapitan nacisnął klamkę. Hartley i Nicholls poszli za nim, a Petersen cicho zamknął drzwi. Hałas motorów elektrycznych został za nimi. Znaleźli się w martwej ciszy centrali przekaźników.
Centrala przekaźników jest sercem okrętu. Ściany, podobnie jak w hall generatorów, pokryte są szeregami bezpieczników, ale centralne miejsce zajmują dwa wielkie stoły - przeliczniki elektronowe zajmujące połowę pomieszczenia. Są one głównym ogniwem łączącym centralne celowniki z wieżami artyleryjskimi. Zwykle panuje tu pełna napięcia praca, lecz teraz, gdy centralne celowniki zostały prawie doszczętnie zniszczone, hala była nienaturalnie cicha. Przy stołach siedziało zaledwie ośmiu marynarzy i oficer.
Pomimo rozwieszonych wokół napisów „palenie wzbronione" - powietrze było sine od dymu, który zwisał gęstą, nieruchomą chmurą pod sufitem. Z papierosów płynęły zwichrowane strużki dymu, jakby podpierając tę chmurę.
Ludzie siedzieli w całkowitym bezruchu, w martwej, napiętej ciszy. Wydawało się, że jedynie dymiące papierosy były jakimś wykładnikiem życia.
Nicholls z uczuciem dziwnej ciekawości spojrzał na najbliższego marynarza. Chudy ciemnowłosy człowieczek siedział pochylony opierając łokcie na stole. W palcach ściskał papierosa. Trzymał go zaledwie parę centymetrów od półotwartych ust. Dymek zwijał się, przepływał przed zamyślonymi, nic nie widzącymi, niewrażliwymi na gryzący dym oczyma.
Nie strząśnięty popiół długości pół papierosa opadł własnym ciężarem. Nicholls zastanawiał się, jak długo ten człowiek siedział w bezruchu, w całkowitym odrętwieniu, i po co?
Oczywiście, czekał. To było całkiem wyraźne oczekiwanie. Czekać, po prostu czekać! Na co? Po raz pierwszy Nicholls pojął, pojął zupełnie jasno sens tego oczekiwania. Napięte jak struny nerwy, napięte ponad wszelką ludzką wytrzymałość, tak że nawet nie mogły zadrżeć, zanim pękną, czekały na uderzenie torpedy, która wszystko przeniesie w nicość. Po raz pierwszy zdał sobie sprawę, dlaczego marynarze, chociaż z pewnością mogli się czegoś uczepić, nigdy nie żartują na temat centrali przekaźników. Pułapka śmierci nie może być śmieszna. Centrala mieści się dwadzieścia stóp pod powierzchnią wody. Przed nią znajduje się magazyn amunicyjny „B", a za nią kotłownia „A"; z boków zbiorniki paliwa, a pod podłogą tylko niczym nie osłonięte dno okrętu - ulubiony cel akustycznych min i torped. Załoga była jak w pułapce, zewsząd otoczona żywiołami i grozą śmierci. Byle drobiazg mógł decydować o życiu i śmierci. Tylko nad sobą mieli szansę ratunku, jedną na tysiąc... liczne luki włazów, które, gdy okrętem wstrząśnie wybuch, mogą się zadąć, zablokować. Poza tym luki były specjalnie ciężkie, żeby w razie niebezpieczeństwa nie otworzyły się same; aby mogły odizolować zalane wodą dolne komory statku. Załoga centrali wiedziała o tym.
- Dobry wieczór. Wszystko w porządku? - Choć Vallery mówił cicho i spokojnie jak zwykle, słowa zabrzmiały nienaturalnie głośno.
Zwróciły się ku niemu zaskoczone, blade i znużone twarze; oczy były szeroko otwarte ze zdziwienia. Nicholls domyślił się, że wejście dowódcy zagłuszyły bomby głębinowe.
- Nie ma co się martwić z powodu tych hałasów w morzu - uspokajająco mówił Vallery. - To jakaś zabłąkana łódź podwodna. Już tam „Sirrus" ją pogoni. Możecie dziękować gwiazdom, że jesteście tu, a nie w tamtej łodzi.
Nikt się nie odezwał. Nicholls zauważył, że marynarze spoglądali to na kapitana, to na zakazane papierosy. Zrozumiał, jak się czuli przyłapani na gorącym uczynku.
- Brierley! Czy są jakieś meldunki z wieży? - spytał oficera. Wydawało się, że nie zauważył napięcia.
- Nie, panie kapitanie. Żadnych. Na górze cisza...