- N-n-n... - Po czym sam zaniósł się płaczem i tak klęczeli obaj, objęci ramionami, na ulicy obok przewróconego roweru Billa, a łzy spływały po ich czarnych od pyłu węglowego policzkach, żłobiąc na nich czyste, kręte bruzdy.
ROZDZIAł 9
WIELKIE ZMYWANIE
1
Gdzieś, wysoko nad stanem Nowy Jork, po południu 25 maja 1985 roku Beverly Rogan ponownie wybucha śmiechem. Zakrywa usta dłońmi, obawiając się, że ktoś weźmie ją za osobę niespełna rozumu, ale nie jest w stanie się powstrzymać. Wtedy sporo się śmialiśmy - myśli. To coś innego, jeszcze jedno światełko w ciemności. Przez cały czas umieraliśmy ze strachu, a mimo to nie mogliśmy się powstrzymać od śmiechu, tak jak ja teraz.
Facet siedzący obok niej na fotelu jest młody, długowłosy i przystojny. Odkąd samolot wystartował z Milwaukee o wpół do trzeciej (już prawie dwie i pół godziny temu z postojem w Cleveland i Philly), parę razy spoglądał w jej stronę taksującym wzrokiem, ale szanuje jej wyraźną niechęć do nawiązania konwersacji. Po paru próbach zagajenia rozmowy, na które reagowała uprzejmie, lecz chłodno, otwiera swoją torbę i wyjmuje z niej powieść Roberta Ludluma. Teraz zamyka ją, zaznaczając palcem miejsce, gdzie skończył czytać, i mówi z pewnym zatroskaniem w głosie:
- Czy wszystko w porządku?
Bev kiwa głową, starając się nadać twarzy poważny wyraz, a potem ponownie parska śmiechem. On uśmiecha się pod nosem, zakłopotany, pytający.
- Nic, nic - odpowiada, ponownie siląc się na powagę - bezskutecznie. Im bardziej usiłuje się opanować, tym bardziej jej twarz stawia zaciekły opór. Jak za starych czasów. - Po prostu nagle zdałam sobie sprawę, że nawet nie wiem, do jakich linii lotniczych należy ten samolot. Wiem tylko, że na boku ma wielką k-k-kaczkę. - Ta myśl przeważa szalę. Bev ponownie wybucha śmiechem.
Ludzie oglądają się i przyglądają się jej; niektórzy są wyraźnie zdegustowani.
- Republic - mówi mężczyzna.
- Słucham?
- Leci pani w powietrzu z prędkością czterysta dwadzieścia mil na godzinę dzięki maszynie linii Republic Airlines. Tak jest napisane w folderze KYAG-u, który znajduje się w kieszeni fotela.
- KYAG?
Wyjmuje folder (który faktycznie ma na pierwszej stronie logo Republic) z kieszeni fotela. W broszurze znajdują się informacje na temat umiejscowienia wyjść awaryjnych, urządzeń pływających, obsługi masek tlenowych i przyjęcia właściwej pozycji na wypadek lądowania z poślizgiem.
- Piszą tu, jak pocałować własny tyłek na do widzenia - mówi, i tym razem oboje zaczynają się śmiać.
On jest naprawdę przystojny - myśli nagle Bev. To całkiem świeża myśl, w pewien sposób orzeźwiająca, jedna z tych, które mogą zaświtać ci w głowie, kiedy jesteś wypoczęta, rozluźniona i wyprana z absolutnie wszystkich kłopotów. Mężczyzna ma na sobie sweter i sprane dżinsy. Jego ciemnoblond włosy są związane z tyłu w krótki kucyk, który przywodzi jej na myśl koński ogon z czasów dzieciństwa. Myśli: Założę się, że to typowy, miły kutas z college’u. Dostatecznie długi, aby mieć własne zdanie, i nie dość gruby, aby być naprawdę arogancki.
Ponownie zaczyna się śmiać i nie jest w stanie nic na to poradzić. Nagle uświadamia sobie, że nawet nie ma chusteczki, którą mogłaby otrzeć załzawione oczy, i to sprawia, że jej śmiech przybiera na sile.
- Lepiej niech się pani uspokoi, bo przyjdzie stewardesa i wyrzuci panią z samolotu - mówi mężczyzna z powagą, a ona tylko kiwa głową i zanosi się śmiechem; boki i brzuch zaczynają już dawać się jej we znaki.
Podaje jej białą chusteczkę, a ona korzysta z niej. To w pewnym sensie pomaga jej wziąć się w garść. Wreszcie dochodzi do siebie. Nie uspokaja się jednak od razu. Jej atak śmiechu ustaje po całej serii drobnych skurczów i gwałtownych, krótkich oddechów. Raz po raz przychodzi jej na myśl wizerunek wielkiej kaczki na boku maszyny i wyrzuca z siebie drobny strumyczek chichotów.
Po chwili oddaje mężczyźnie chusteczkę. - Dziękuję.
- Jezu, proszę pani, co się stało z pani ręką? - Trzyma ją przez chwilę, wyraźnie skonsternowany.
Bev spuszcza wzrok i widzi swoje zdarte paznokcie - efekt zbyt gwałtownej próby przewrócenia toaletki na Toma. Wspomnienie tego wyczynu boli jeszcze bardziej niż same paznokcie i to sprawia, że na dobre przestaje się śmiać. Odsuwa od niego rękę, ale robi to łagodnym ruchem.
- Przytrzasnęłam sobie rękę drzwiczkami samochodu na lotnisku - mówi, myśląc o tych wszystkich przypadkach, kiedy po pobiciu przez Toma, a jeszcze wcześniej przez ojca, musiała uciekać się do kłamstwa. Czy to już ostatni raz, ostatnie kłamstwo? To byłoby piękne... nieomal zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. Myśli o doktorze przychodzącym do nieuleczalnie chorego pacjenta z dobrą wiadomością: Analiza rentgenowska wykazała, że komórki rakowe zaczęły się kurczyć. Jeszcze nie wiemy dlaczego, ale tak właśnie jest.
- To musi diabelnie boleć - mówi mężczyzna.
- Wzięłam parę aspiryn. - Ponownie sięga po ilustrowany magazyn, choć wie, że przeglądała go już od deski do deski co najmniej dwa razy.
- Dokąd się pani wybiera?
Zamyka magazyn, spogląda na niego i uśmiecha się.
- Jest pan bardzo miły - mówi - ale nie mam ochoty na pogawędkę. Jasne?
- Jasne - odpowiada z uśmiechem. - Ale jeżeli po przylocie do Bostonu zechce pani wypić zdrowie tej kaczki na samolocie, to ja stawiam.
- Dziękuję, lecz muszę zdążyć na drugi samolot.
- Rany, widać mój dzisiejszy horoskop się pomylił - mówi i ponownie otwiera książkę. - Ale podoba mi się pani śmiech. Można by się zakochać.
Bev otwiera magazyn, ale miast na artykuł o przyjemnościach Nowego Orleanu patrzy na swoje postrzępione paznokcie. Pod dwoma z nich widnieją purpurowe, podbiegłe krwią sińce. W duchu słyszy, jak Tom krzyczy w dół schodów: „Zabiję cię, ty dziwko! Ty pieprzona dziwko!”
Przeszywają dreszcz. Dziwka dla Toma, dziwka dla szwaczek, które opieprzały się przed wielkimi pokazami i miały stale pretensje do Beverly Rogan, dziwka dla własnego ojca na długo przed tym, jak Tom czy beznadziejne szwaczki stały się częścią jej życia.
Dziwka. Ty dziwko. Ty pieprzona dziwko.