W koÅ„cu otrzÄ…snÄ…Å‚ siÄ™ z zadumy i zawoÅ‚aÅ‚ ptaka po imieniu. Kruk szykowaÅ‚ siÄ™ najwyraźniej do zmiany postaci; rozpoÅ›cieraÅ‚ wÅ‚aÅ›nie skrzydÅ‚a, by sfrunąć z jego raÂmienia. I w tym momencie otworzyÅ‚y siÄ™ drzwi proÂwadzÄ…ce na zewnÄ…trz. Do kuchni weszÅ‚a strażniczka: mÅ‚oda, ciemnowÅ‚osa kobieta, tak znajoma, a jednoczeÂÅ›nie nieznajoma, że Morgon oniemiaÅ‚. PrzeszÅ‚a kilka kroków i dopiero wtedy go zauważyÅ‚a. ZatrzymaÅ‚a siÄ™ jak wryta poÅ›rodku kuchni, patrzÄ…c naÅ„ bez zmrużeÂnia powieki. Po chwili z trudem przeÅ‚knęła Å›linÄ™.
- Morgon? - wykrztusiła. Morgon wstał.
- Lyra. - WydoroÅ›laÅ‚a; byÅ‚a teraz wyższa i nabraÅ‚a ciaÅ‚a, co podkreÅ›laÅ‚a krótka, ciemna tunika. Z twarzy przypominaÅ‚a mu dziewczynÄ™, której obraz nosiÅ‚ w paÂmiÄ™ci, a jednoczeÅ›nie morgolÄ™. WidzÄ…c, że dziewczyÂna stoi jak sparaliżowana, podniósÅ‚ siÄ™ od stoÅ‚u i sam ruszyÅ‚ w jej kierunku. ZbliżajÄ…c siÄ™, zauważyÅ‚, że dÅ‚oÅ„ Lyry mocniej zaciska siÄ™ na włóczni.
- To naprawdę ja - powiedział, zatrzymując się w pół kroku.
- Wiem. - Znowu z trudem przeÅ‚knęła Å›linÄ™. W jej ciemnych oczach wciąż malowaÅ‚o siÄ™ zaskoczenie. - Jak... jak dostaÅ‚eÅ› siÄ™ do miasta? Nikt nie widziaÅ‚, żeÂbyÅ› przekraczaÅ‚ bramÄ™.
- Trzymacie straże na murach? Kiwnęła sztywno głową.
- Miasto nie ma żadnych innych obroÅ„ców. DlateÂgo morgola posÅ‚aÅ‚a po nas.
- Po ciebie? SwojÄ… ziemdziedziczkÄ™?
Zadarła dumnie bródkę w geście, który tak dobrze pamiętał.
- ZostaÅ‚am tu w okreÅ›lonym celu. - RuszyÅ‚a powoÂli w stronÄ™ Morgona. Jej twarz w blasku paleniska zmieniÅ‚a wyraz. Objęła go i wtuliÅ‚a twarz w jego ramiÄ™. UsÅ‚yszaÅ‚ za sobÄ… stukot upadajÄ…cej na posadzkÄ™ włóczÂni. PrzytuliÅ‚ mocno dziewczynÄ™ i poczuÅ‚ orzeźwiajÄ…cy powiew jej czystego, dumnego umysÅ‚u. OderwaÅ‚a siÄ™ w koÅ„cu odeÅ„ i cofnęła o krok. UniosÅ‚a brwi na wiÂdok blizn na jego twarzy.
- Niebezpiecznie poruszać się Drogą Kupców bez eskorty. Szukałyśmy cię z Raederle zeszłej wiosny, ale zawsze byłeś o krok przed nami.
- Wiem.
- Nic dziwnego, że strażniczki ciÄ™ nie poznaÅ‚y. WyÂglÄ…dasz... wyglÄ…dasz jak... - Dopiero teraz dostrzegÅ‚a na jego ramieniu kruka. Ptak siedziaÅ‚ nieruchomo, poÂpatrujÄ…c na niÄ… spod wÅ‚osów Morgona. - Czy to... czy to Mathom?
- To on tu jest?
- ByÅ‚ przez jakiÅ› czas. Tak samo Har, ale czaroÂdzieje przekonali obu, że powinni wracać do domów.
Morgon zacisnął dłonie na ramionach Lyry.
- Har? - zapytaÅ‚ z niedowierzaniem. - Na Hel, a jeÂgo co tu sprowadziÅ‚o?
- ChciaÅ‚ ci pomóc. MieszkaÅ‚ z morgolÄ… w jej oboÂzie pod Lungold, dopóki czarodzieje nie wyperswadoÂwali mu, że powinien stÄ…d odejść.
- SÄ… pewni, że odszedÅ‚? Czy sprawdzili umysÅ‚ każÂdego niebieskookiego wilka waÅ‚Ä™sajÄ…cego siÄ™ pod LunÂgold?
- Nie wiem.
- Posłuchaj, Lyro, nadciągają zmiennokształtni. Wiedzą, że mnie tu znajdą.
Lyra ściągnęła brwi.
- MorgolÄ… kazaÅ‚a nam przywieźć zapas broni dla kupÂców; w mieÅ›cie niewiele jej mieli. Ale kupcy, Morgonie, to nie wojownicy. Podczas szturmu mury rozkruÂszÄ… siÄ™ jak suchy chleb. Mam tu dwieÅ›cie strażniczek...
- Znowu ściągnęła bezradnie brwi i znowu wydała się Morgonowi bardzo młoda. - Wiesz może, czym oni są? Ci zmiennokształtni?
- Nie. - ZauważyÅ‚ w oczach Lyry coÅ›, czego wczeÅ›Âniej tam nie widywaÅ‚: pierwszy przejaw lÄ™ku. - CzeÂmu pytasz?
- Słyszałeś ostatnie wieści z Ymris? - Nie.
Lyra wzięła głęboki oddech.
- Heureu Ymris straciÅ‚ WichrowÄ… RówninÄ™. W jedÂno popoÅ‚udnie. Przez wiele miesiÄ™cy powstrzymywaÅ‚ rebelianckÄ… armiÄ™ na skraju równiny. Lord Umber i Marcher zebrali armiÄ™, by zepchnąć rebeliantów z poÂwrotem do morza. MiaÅ‚a dotrzeć na WichrowÄ… RówÂninÄ™ w ciÄ…gu dwóch dni. Ale nagle, od Meremont i Tor runęła na WichrowÄ… RówninÄ™ armia tak liczna, że o istÂnieniu podobnej nikt jeszcze nie sÅ‚yszaÅ‚. Ludzie, którzy uszli z życiem, przysiÄ™gali, że widzieli w jej szeregach tych, których już wczeÅ›niej zabili. WÅ›ród ocalaÅ‚ych byÅ‚ pewien handlarz koni. UciekÅ‚ z niedobitkami do Rhun, a stamtÄ…d przedostaÅ‚ siÄ™ do Lungold. OpowiaÂdaÅ‚... opowiadaÅ‚, że równina to teraz koszmarne poboÂjowisko usÅ‚ane niepogrzebanymi ciaÅ‚ami. I od tamteÂgo dnia sÅ‚uch zaginÄ…Å‚ po Heureu Ymrisie.
Morgon poruszył bezgłośnie ustami.
- Poległ?
- Astrin Ymris twierdzi, że nie. Ale nawet on nie potrafi odnaleźć króla. Morgonie, jeÅ›li muszÄ™ stawić czoÂÅ‚o zmiennoksztaÅ‚tnym na czele dwustu strażniczek, uczyniÄ™ to bez wahania. Ale gdybyÅ› potrafiÅ‚ mi tylko powiedzieć, przeciwko czemu walczymy...?
- Nie wiem tego. - PoczuÅ‚ na ramieniu szpony kruÂka, które przebiÅ‚y tunikÄ™. - Ta bitwa odbÄ™dzie siÄ™ poÂza granicami miasta. Nie przybyÅ‚em tutaj, żeby po raz drugi zniszczyć Lungold. Nie bÄ™dÄ™ tu czekaÅ‚ na zmienÂnoksztaÅ‚tnych.
- A gdzie na nich zaczekasz?
- W lesie, na szczycie góry. Gdziekolwiek, byle nie tu.
- Idę z tobą - oświadczyła.
- Nie. To wykluczone...
- Moje strażniczki mogą zostać tutaj na wypadek, gdyby trzeba było bronić miasta. Ale ja idę z tobą. To sprawa honoru.
Morgon popatrzyÅ‚ na niÄ… spod przymrużonych poÂwiek. Nie odwróciÅ‚a wzroku.
- Czyżbyś złożyła jakiś ślub? - zapytał.