- To był cios poniżej pasa.
- Dziękuję. Uznaj to za uzupełnienie edukacji - Shaa splótł ręce pod głową i jął wymachiwać nogą w powietrzu. - Muszę przyznać, że dotychczas nasze stosunki nie układały się wzorowo. Proponuję, żebyśmy zaczęli od początku, powodowani wzajemną troską o nasz zdrowy rozsądek.
- Od początku? - powtórzył ze zmęczeniem Mont. Naprawdę schodzę poniżej własnego poziomu, pomyślał Shaa, zniżając się do targowania z czupurnym szczeniakiem.
- Skoro twoja ciekawość wydaje się głównym punktem spornym, odpowiem na twoje pytania, rzecz jasna w pewnych granicach.
- Zrobisz to? Poważnie?
- Tak powiedziałem. Ty w zamian spróbujesz pamiętać, że w niebezpieczeństwie jest twoje miasto i twoja rodzina, nie moja, że proponuję ci za darmo specjalistyczną radę i pomoc, jakiej nie uzyskałbyś na wolnym rynku za żadne pieniądze, i że, na koniec, mogę rzeczywiście mieć jakieś pojęcie o tym, o czym mówię oraz jakiś powód do tego, co robię. Poza tym będziesz robił, co każę i wykłócał się później. Zgoda?
- Tak, zgadzam się. Ale będę cię miał na oku, lepiej się staraj!
- Mam zamiar - rzucił oschle Shaa - stąd całe to przydługie kazanie. W dowód moich dobrych intencji możesz zadać pierwsze pytanie. Na początek niech będzie łatwiejsze.
Mont był zbity z pantałyku, ale nie stracił języka w gębie.
- W porządku, będzie łatwe. Nosisz miecz. Potrafisz się nim posługiwać?
- Chociaż w takim przypadku czyny mówią lepiej niż słowa, odpowiem jednym słowem: tak. Niegdyś uczestniczyłem w obszernym kursie dla zaawansowanych pod okiem jednego z lepszych fechmistrzów, jakich miałem szczęście spotkać. - Kto to był?
- Maksymilian - odparł Shaa. - Szlachetny Obwieś.
- Nigdy o nim nie słyszałem.
- Zasadniczo Maksowi nie zależy na rozgłosie. Kolekcjonujesz informacje na temat znawców sztuki wywijania mieczem czy też masz aspiracje znaleźć się w ich szeregach?
Mont popatrzył w bok.
- Nie ja, tylko mój ojciec. Ci faceci byli w naszym domu na okrągło i miałem okazję przysłuchiwać się, o kim mówią, znam więc wiele słynnych nazwisk - westchnął, ramiona mu opadły. - Mój ojciec był Lwem Oolvańskiej Równiny. Przypuszczam, że jego zdaniem jestem zakałą rodu. Nie chcę być wojownikiem, a według niego to jedyne chlubne zajęcie.
- Śmiem domniemywać, iż zdanie twojego ojca o tobie, w następstwie tej przygody może ulec znaczącej przemianie.
Mont zaczął wiercić się nerwowo. Chrząknął.
- Hmm, ja, uch... dlaczego przez cały czas mówisz w ten sposób?! - wybuchnął.
Shaa miał wrażenie, że słowa Monta nie były dokładnie tymi, jakie naprawdę chciał wypowiedzieć. Jednakże to, o co mu chodziło, bez wątpienia wypłynie w trakcie dalszej rozmowy.
- Skłonność do nieco karkołomnego konstruowania zdań pokutuje w mojej rodzinie od dawna. A teraz, jeśli jesteś zadowolony z odpowiedzi na swoje pierwsze pytanie, moja kolej. Twoje ataki są powiązane z muzyką, tak? - Shaa skierował wzrok na pogłębiający się fiolet nieba. Brakuje odrobiny tego różowego fosforyzującego deszczu, pomyślał, jaki mają tam na bagnach, jak nazywało się to miejsce? Powinienem wynaleźć sposób na eksportowanie tego deszczu; z pewnością by się podobał.
- Moim problemem jest nie tylko muzyka, a wszystko rytmiczne - powiedział Mont. - Turkot wózków jadących przez most, tętent koni, rzeczy tego typu. Te przypadki są łatwe; zwykle zwalczam je koncentrując się, ale myśli mi się ciężko i czasami nic nie widzę. Muzyka jest gorsza. Wszystko, co ma rytm. Jeśli muzyka brzmi nieharmonijnie, może też mógłbym się skoncentrować, jednak w większości przypadków to na nic. Jaka bądź rytmiczna muzyka wprawia mnie w... Mój umysł zaczyna pulsować razem z nią i zamyka się na wszystko inne. Następną rzeczą, z jakiej zwykle zdaję sobie sprawę, jest to, że leżę gdzieś na ziemi... - chociaż miał odwróconą głowę, Shaa miał wrażenie, że zaciska szczęki i zgrzyta zębami. - Nie, ech, nie uważasz mnie za... za wybryk natury, prawda?
- Oczywiście, że nie. Twoja przypadłość jest może niezwykła, ale nie nazwałbym jej wynaturzeniem.. To może być klątwa; jednak w to wątpię. Chcesz znać natychmiastową diagnozę? Uważam, że to jakaś interesująca osobliwość twojego systemu nerwowego. Oczywiście, nie jest ona twoją winą, ale stanowi znaczące upośledzenie. Hmm... Muszę pomyśleć. Być może można zrobić coś z twoim stanem.
- Wiesz, leczyło mnie wielu doktorów.
- Ta rewelacja mną nie wstrząsnęła.
- Żaden nie potrafił mi pomóc. Puszczali mi krew albo wymachiwali wokół mnie rękami i dawali okropne mikstury do picia. Poza tym żaden nigdy nie powiedział czegoś, co mógłbym zrozumieć.
- No cóż, kondycja profesji medycznej jest daleka od doskonałości - stwierdził lekceważącym tonem Shaa.
- Jesteś pewien, że naprawdę jesteś lekarzem? Nie przypominasz znanych mi medyków.