Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Nagle podniósł gwałtownie rękę i nakazał, by się zatrzymali. Przemknął koło nich i skierował się z powrotem na przebyty już odcinek szlaku. Skinął na Baru i Roalda, by ruszyli za nim. Zeskoczyli błyskawicznie z koni, rzucając wodze Lauriemu i Jimmy'emu. Arutha spoglądał za siebie, zastanawiając się w duchu, co ujrzał Martin. Jimmy natomiast nie spuszczał wzroku ze szlaku przed nimi.
Martin i dwaj pozostali wrócili po chwili, a wraz z nimi pojawiła się jeszcze jedna spokojnie idąca postać. Arutha podniósł gwałtownie głowę, lecz natychmiast się uspokoił, gdy rozpoznał Galaina.
Atmosfera towarzysząca ich wyprawie była tak przygniatająca, że rozmawiając, podświadomie ściszali głosy, aby nie zdradziło ich echo pośród skalnych ścian. Arutha przywitał Elfa.
– Już myÅ›leliÅ›my, że siÄ™ nie pojawisz.
– Komendant wysÅ‚aÅ‚ mnie w kilka godzin po waszym odejÅ›ciu. Mam kilka spraw do przekazania. Otóż, gdy udaÅ‚o siÄ™ w koÅ„cu odnaleźć gwali ApallÄ™, podaÅ‚ dwie istotne wiadomoÅ›ci. Po pierwsze, w okolicach jeziora zamieszkuje dzika i okrutna bestia. Z opisu gwali trudno byÅ‚o wywnioskować, co to takiego. W każdym razie Tomas bÅ‚aga, abyÅ›cie zachowali najdalej posuniÄ™tÄ… ostrożność. Po drugie, jest inne wejÅ›cie do Moraelin. UznaÅ‚, że jest to na tyle ważne, aby wysÅ‚ać mnie za wami. – Galain uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™. – A poza tym uważaÅ‚em, że nie zaszkodzi sprawdzić, czy ktoÅ› was nie Å›ledzi.
– A byÅ‚o tak? Galain skinÄ…Å‚ gÅ‚owÄ….
– NiecaÅ‚e półtora kilometra na północ od naszych lasów wasz szlak przecięło dwóch zwiadowców moredheli. Znaczyli wasz szlak i jeden z nich z pewnoÅ›ciÄ… pobiegÅ‚by naprzód, żeby ostrzec swoich, gdy zbliżylibyÅ›cie siÄ™ do Moraelin. DoÅ‚Ä…czyÅ‚bym do was znacznie wczeÅ›niej, ale musiaÅ‚em siÄ™ upewnić, że nie ucieknÄ…. Teraz nie ma już żadnego ryzyka. – Martin pokiwaÅ‚ ze zrozumieniem gÅ‚owÄ…, wiedzÄ…c dobrze, że Elf zabiÅ‚ ich natychmiast, nie dajÄ…c najmniejszej szansy na podniesienie alarmu. – Innych Å›ladów nie byÅ‚o.
– Wracasz? – spytaÅ‚ Martin.
– Tomas daÅ‚ mi wolnÄ… rÄ™kÄ™. Skoro dotarÅ‚em aż tutaj, nie ma wielkiego sensu, bym wracaÅ‚. Równie dobrze mogÄ™ pójść z wami. Nie wolno mi co prawda przekroczyć granicy Szlaku Beznadziei, ale zanim tam dotrzemy, jeden Å‚uk wiÄ™cej może siÄ™ przydać.
– Zatem witaj – powiedziaÅ‚ Arutha.
Martin wskoczył na konia, a Galin pobiegł przodem, aby sprawdzać szlak przed nimi. Ruszyli szybko w górę. Mimo że wczesne lato było ciepłe, bliskość wodospadu sprawiała, że owiał ich przejmujący chłód. Na tej wysokości poza najgorętszymi miesiącami lata, do których było jeszcze ładnych parę tygodni, grad i śnieg nie należały wcale do rzadkości. Noce były wilgotne, ale niezbyt zimne, czego się obawiali, obozując bez rozpalania ognia. Elfy przygotowały im prowiant na drogę:
suszone mięso, suchary z mąki orzechowej i suszonych owoców, co było pożywieniem sycącym, lecz prawie pozbawionym smaku. Szlak wiódł trawersem skalistej ściany i dochodził do wysoko położonej łąki, skąd rozciągał się wspaniały widok na dolinę. Błyszczące srebrzyście w popołudniowym słońcu wody jeziora uderzały łagodnie o brzegi. Poza śpiewem ptaków i delikatnym szelestem wiatru w koronach drzew panowała absolutna cisza. Jimmy rozglądał się dookoła.
– Jak to możliwe... jak to możliwe, żeby dzieÅ„ byÅ‚ taki piÄ™kny, gdy przed nami tylko kÅ‚opoty i niebezpieczeÅ„stwa?
– ZapamiÄ™taj sobie jedno o żoÅ‚nierce, chÅ‚opcze – powiedziaÅ‚ Roald. – JeÅ›li już zdecydowaÅ‚eÅ› siÄ™ na ryzyko utraty życia, nie ma sensu umierać w deszczu, zimnie i na gÅ‚odniaka, chyba że to jest absolutnie niezbÄ™dne. Ciesz siÄ™ sÅ‚oÅ„cem. To podarunek od losu.
Napoili konie. Po krótkim, przyjętym z ulgą przez wszystkich wypoczynku ruszyli dalej. Bez trudu odnaleźli ścieżkę na północ od jeziora, o której wspomniał Calin. Była bardzo stroma i poruszali się po niej z trudem.
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Galain wrócił z wiadomością, że niedaleko przed nimi znajduje się obiecująco wyglądająca jaskinia, w której bez obawy będą mogli rozpalić ogień.
– ZakrÄ™ca dwa razy, a powietrze ciÄ…gnie ku górze, wiÄ™c dym ucieknie przez szczeliny wysoko nad nami. Martin, jeÅ›li wyruszymy natychmiast, powinniÅ›my jeszcze coÅ› upolować nad brzegiem jeziora.
– Tylko nie polujcie zbyt dÅ‚ugo – ostrzegÅ‚ Arutha. – A jak bÄ™dziecie wracali, dajcie znak krakaniem kruka, które tak dobrze naÅ›ladujesz, w przeciwnym razie możecie siÄ™ nadziać na ostrze miecza.
Martin skinął głową i oddał wodze Jimmy'emu.
– Wrócimy najpóźniej dwie godziny po zachodzie sÅ‚oÅ„ca – powiedziaÅ‚. Nie zwlekajÄ…c skierowali siÄ™ z Galainem ku jezioru.
Roald i Baru stanęli na szpicy i po około pięciu minutach jazdy odnaleźli jaskinię, o której wspomniał Galain. Miała równe, gładkie dno, była dość obszerna i nikt jej nie zamieszkiwał. Jimmy ruszył w głąb i stwierdził, że po prawie trzydziestu metrach zwęża się gwałtownie. Dawało im to pewność, że ewentualnych niespodziewanych gości mogli oczekiwać tylko od strony głównego wejścia. Laurie i Baru nazbierali szybko suchych gałęzi i po chwili płonął już pierwszy od wielu dni ogień. Z oczywistych powodów nie mógł być duży, ale był i dawał przyjemne ciepełko. Jimmy, Arutha i pozostali ułożyli się wygodnie w oczekiwaniu na powrót Martina i Galaina.
Martin i Elf polowali z zasiadki. Nazbierali w pobliskim lesie gałęzi i liści i zbudowali naturalnie wyglądającą kryjówkę. Byli pewni, że dojrzą każde zbliżające się do wody zwierzę, a sami pozostaną nie zauważeni. Leżeli pod wiatr od strony jeziora w całkowitym milczeniu. Mniej więcej po pół godzinie usłyszeli odgłos kopyt u podnóża skały.

Podstrony