- Ale nieważne. Jak słusznie zauważyłaś, Joe nie żyje. To wszystko nie ma już teraz z nim nic wspólnego. Może miało na początku, gdy tylko tu przyjechałem. Może rzeczywiście usiłowałem odtworzyć przeszłość. W pewnym sensie stać się drugim Joe. Ale już nie teraz.
Rzuciła mu uważne spojrzenie.
- Zmieniłeś się.
- Być może.
- Z początku sądziłam, że to wpływ tego miejsca - ciągnęła. - Tej żałosnej, małej wiochy z jednym przystankiem autobusowym i drewnianymi, walącymi się domkami nad rzeką. Zauroczenie podobnym miejscem byłoby bardzo w twoim stylu. Kolejne Pog Hill. Ale to nie w tym rzecz, prawda?
Potrząsnął głową.
- Nie, niezupełnie w tym.
- A więc jest jeszcze gorzej, niż myślałam. I do tego to takie oczywiste - wybuchnęła krótkim, łamiącym się śmiechem. - Ale właśnie czegoś podobnego należałoby się po tobie spodziewać. Znalazłeś tu swoją muzę, tak? Tutaj, pomiędzy stadami śmiesznych kóz, wśród tych małych, rachitycznych winnic. Jakże to cudownie gauche. Jak bardzo w twoim pieprzonym stylu.
Jay spojrzał na nią twardo.
- Co masz na myśli?
Wzruszyła ramionami. Udało jej przybrać minę rozbawioną i zjadliwą jednocześnie.
- Dobrze cię znam, Jay. Jesteś najbardziej samolubną osobą, jaką zdarzyło mi się spotkać w życiu. Nigdy nie chciało ci się dla nikogo wysilać. Dlaczego więc opiekujesz się jej dzieckiem? Dla każdego stało się już jasne, że to nie w tym miejscu tak się zakochałeś. - Wydała z siebie nerwowy chichot. - Wiedziałam, że pewnego dnia coś podobnego się wydarzy - oświadczyła. - Ktoś zdoła skrzesać tę szczególną iskrę. W pewnym momencie nawet myślałam, że to będę ja. Bóg jeden wie, jak wiele dla ciebie zrobiłam. Zasłużyłam sobie na to. A ona? Co ona takiego dla ciebie zrobiła? Czy ma chociaż jakiekolwiek pojęcie o twojej pracy? Czy ją to w ogóle interesuje?!
Jay nalał sobie jeszcze jedną filiżankę kawy i zapalił papierosa.
- Nie. Nie sądzę, by ją to interesowało. Interesuje ją jej ziemia. Winnica. Córka. Rzeczywiste wartości. - Uśmiechnął się na tę myśl.
- Nawet się nie obejrzysz, jak cię to znuży - zawyrokowała Kerry pogardliwym tonem. - Ty nigdy nie należałeś do tych, którzy przyjmują realia życia do wiadomości. I jeszcze do tej pory nie natknąłeś się na taki problem, od którego nie udałoby ci się uciec. Tylko poczekaj, aż rzeczywistość stanie się dla ciebie zbyt rzeczywista. Będziesz zwiewał najszybciej, jak się da.
- Nie tym razem - odparł Jay beznamiętnym głosem. - Nie tym razem.
- Pożyjemy, zobaczymy - chłodno skwitowała Kerry. - Tylko poczekajmy. Porozmawiamy po wyemitowaniu „Lądów obiecanych”.
Gdy tylko Kerry sobie poszła, Jay wsiadł do samochodu i pojechał do Lansquenet. Zostawił Rosę w domu z surowym przykazaniem, by w żadnym razie nie ruszała się z domu. Sam zamierzał dać upust swojej wściekłości w rozmowie z Nickiem Horneli. Jednak Nick okazał się o wiele mniej wyrozumiały, niż Jay oczekiwał.
- Uznałem, że to będzie doskonała promocja dla twojej książki - rzucił słodkim głosem. - Ostatecznie, Jay, rzadko się zdarza, by w tym interesie otrzymać drugą szansę, i muszę przyznać, że spodziewałem się po tobie o wiele entuzjastyczniejszego podejścia do tego pomysłu.
- Ach, tak. - Nie to spodziewał się usłyszeć, więc przez moment poczuł się całkiem zbity z tropu. Zastanawiał się, co dokładnie mogła Nickowi naopowiadać Kerry.
- Poza tym nie chciałbym cię poganiać, ale muszę ci przypomnieć, że wciąż czekam na podpisany kontrakt i ostatnią partię maszynopisu. Wydawca zaczyna się powoli wściekać, bo nie ma pojęcia, kiedy wreszcie raczysz skończyć. Gdybym chociaż mógł dostać ogólny szkic zakończenia...
- Nie - Jay usłyszał napięcie we własnym głosie. - Nie pozwolę się naciskać, Nick.
Nagle i niespodziewanie Nick przybrał przerażająco obojętny ton:
- Nie zapominaj, Jay, że w obecnych czasach jesteś nikomu nieznanym facetem. Oczywiście, owianym pewną legendą. To dobrze. Ale masz też określoną reputację.
- Jaką reputację?
- Nie sądzę, by na tym etapie twojej pracy podobna rozmowa była dla ciebie konstruktywna...
- Jaką pieprzoną reputację?
Jay niemal usłyszał, jak Nick wzrusza ramionami.
- OK. Stanowisz pewne ryzyko, Jay. Masz mnóstwo wspaniałych pomysłów, ale od lat nie stworzyłeś niczego wartościowego. Jesteś chimeryczny. Nie dotrzymujesz terminów. Zawsze spóźniasz się na spotkania. Zachowujesz się jak jakaś cholerna primadonna, żyjąca wspomnieniami sukcesu sprzed dziesięciu lat, nie rozumiejąca, że w tym interesie nie można wypinać się na promocję i reklamę.
Jay usiłował zachować spokój i w żadnym wypadku nie podnosić głosu.
- Co ty właściwie usiłujesz mi powiedzieć, Nick? Nick westchnął ciężko.
- Chcę ci jedynie powiedzieć, byś wykazał pewną elastyczność - odparł. - Reguły gry uległy zasadniczej zmianie od czasów „Ziemniaczanego Joe”. W tamtych czasach odstawianie ekscentrycznego twórcy było OK. Tego nawet oczekiwano. Uważano za urocze. Ale w dzisiejszych czasach jesteś produktem rynkowym, Jay, i nie możesz sobie pozwolić na sprawianie ludziom zawodu. A w szczególności na sprawianie zawodu mnie.
- Bo co?
- Bo jeżeli nie odeślesz podpisanego kontraktu wraz z ukończonym maszynopisem w jakimś rozsądnym czasie - powiedzmy w ciągu miesiąca - to wówczas WorldWide wycofa ofertę, a ja stracę wiarygodność. A mam też innych klientów, Jay. Muszę mieć również na względzie ich interesy.
Jay odparł ciężko:
- Rozumiem.
- Posłuchaj, Jay. Chcę tylko twojego dobra. Przecież wiesz.