Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Zwłaszcza wtedy.
Zamilkł.
— Skąd te zastrzeżenia? — zapytał po chwili. — To przecież ty chciałaś, by ludzie
śledzący kapitana Varda składali nam raporty?
— Owszem. Niemniej. . . Kobieta pokręciła głową. — Chyba zbyt daleko idziesz
w swoich podejrzeniach. Możliwe, że w Aheli Alida naruszyła prawo. . .
474
Machnął lekko dłonią.
— Nie jestem naiwny, Eleno. Wiem, na czym polega praca dziwki, której dodatko-
wo można zlecić morderstwo. Jeśli mają przychodzić do niej grube sztuki, to potrzebna
jest pewna reputacja. . . Nie obchodzi mnie, ilu małych intrygantów pozabijało się na-
wzajem za jej pośrednictwem. Powiadają, że gdzie drwa rąbią, tam i wióry lecą. Praca
urzędników Trybunału to pasmo małych przestępstw i zbrodni, popełnianych w celu
zapobieżenia wielkim.
— O cóż więc chodzi?
— O to, kuzynko, by nie popełniano owych małych zbrodni więcej, niż jest to ko-
nieczne. I nigdy we własnym interesie.
35
Była tak ponura, że majtkowie i żołnierze schodzili jej z oczu, a bali się nawet gło-
śniej rozmawiać. Zresztą — widok odpływającej „Seili” ich również nie wprawił w do-
bry nastrój.
Właściwie nic im na razie nie groziło; mieli dobrą łódź, trochę żywności i słodkiej
wody. Ale decyzję należało podjąć jak najszybciej: czy wiosłować zaraz w stronę Garry
(jakieś dwadzieścia mil) i później przedostać się, lądem albo morzem, do Bagby, czy
też, licząc na szybki powrót „Seili” — czekać.
476
Mogła się tylko domyślać, co zaszło. Ale wszelkie próby odgadnięcia, kiedy Wantad powróci, były czystą loterią. Mógł wrócić jutro albo za trzy tygodnie. Na dobrą sprawę mógł nie wrócić wcale. Jedna Szerń wiedziała, dokąd płynął ten holk, może i do
Grombelardu. . .
Opanowała się. Oczywiście, to niemożliwe. Lecz złość podsuwała takie właśnie po-
mysły.
Postanowiła czekać. Wierzyła, że gdyby zanosiło się na dłuższy rejs, Wantad coś
wymyśli.
Ale bezczynne oczekiwanie było czymś zgoła nieznośnym. Już pierwszy dzień, cią-
gnący się niemal bez końca, uświadomił jej, na co się porwała.
Żywność i woda prawie się skończyły; było co prawda trochę deszczówki, zebra-
nej w zagłębieniach skalistego gruntu, ale woda smakowała jakoś obrzydliwie. Także
nastroje wśród jej ludzi nie były najlepsze. Marynarze wyspali się za wszystkie czasy, potem łazili wzdłuż brzegu, płosząc kamieniami ptactwo, lecz gdy nadszedł wieczór,
stali się swarliwi i marudni. Ona sama zresztą wpadała w złość z byle powodu.
Może jednak należało płynąć na Garrę?
477
Noc była chłodna: ci, którzy wyspali się za dnia, teraz usnąć nie mogli. Męczyła się i ona. W końcu paru majtków powlokło się do „lasu”. Rozpalili potem ognisko, ale
niedługo płonęło: nad ranem przeleciał krótki, lecz dość gwałtowny deszcz. Zbyt mar-
ny, by zdołali nałapać świeżej wody, wystarczająco jednak silny, by przemoczyć odzież
i zgasić ognisko. Pojęła wtedy, czym jest pech i zdała sobie sprawę, jak, drobne z pozoru wydarzenia, mogą obrzydzić życie. Pocieszyła się myślą, że rozpalenie ognia nie było
wcale rzeczą rozsądną; jakoś dziwnie dużo statków kręciło się po tych, omijanych zwy-
kle, wodach. Poza tym nie była pewna, czy dwie sąsiednie wyspy, których zarysy przy
dobrej pogodzie i za dnia dało się zauważyć, były bezludne. Wątpliwe, co prawda, by
ktokolwiek dostrzegł stamtąd niewielki ogienek, ale. . . stawka była wystarczająco wy-
soka, by każda ostrożność miała uzasadnienie. Ostatnie, czego pragnęła, to spotkanie
na tej skale z szakalami morza.
I z kimkolwiek innym.
Rano wzięła płaszcz od Nosacza i powędrowała do skarbca.
Ani marynarze, ani żołnierze nie wiedzieli dotąd o skarbie. Podejrzewała jednak, że
domyślają się czegoś. Rejs nie był zwykłym rejsem, wyspa zaś, na której się znajdowali, 478
nie obfitowała w rzeczy godne uwagi. Skoro jednak stanowiła cel wyprawy. . . Była pewna, że gdy tylko nie ma jej w pobliżu, odżywają niezliczone domysły. Któryż to
majtek nie słyszał o pirackich skarbach?. . . O tym skarbie. Legendarnym już — skarbie Demona Walki.
Dotarła na miejsce, ale nie zeszła do jaskini. Zamiast tego wdrapała się na szczyt
wzgórza. Wypatrywała „Seili”.
Była!
Z satysfakcją zacisnęła usta. Czarny kształt nadpływał z północnego zachodu. Wan-
tad wracał!
Radość uleciała szybko. Ten okręt nie niósł białych żagli. Nie potrafiła określić bar-

Podstrony