Chciała krzyknąć, lecz szeroka dłoń zamknęła jej usta. Druga zacisnęła się na nadgarstkach. Walczyła z desperacją, ale on trzymał ją mocno, choć bez wysiłku.
- Cicho! - jego głos zagrzmiał w jej uchu. - Nie zrobię ci krzywdy.
Zadrżała i zwisła bezwładnie w jego ramionach. Jej serce waliło boleśnie, ale próby wyrwania się były bezskuteczne. Zdjął rękę z jej ust, ale nie zwolnił uścisku przegubów.
- Nie martw się, nie jestem z nimi - powiedział. - Teraz odpocznijmy. Niech ci, co ocaleli, oddalą się od nas. Myślę, że są zbyt wystraszeni, by znów czegoś próbować.
Zapytał jeszcze:
- Jak ci na imiÄ™?
- Sesi - powiedziała niechętnie po chwili.
Wykręciła się, by wreszcie przyjrzeć się mężczyźnie, który ją trzymał.
Nic dziwnego, że nie dostrzegła go, gdy wbiegała między drzewa - mógł być jednym z tych pogiętych pni, tyle że ożywionym. Choć nie był dużo wyższy niż przeciętny wysoki mężczyzna, swą budową przypominał wiekowy dąb. Pierś i tors szerokie i twarde jak potężny pień, nogi jak kolumny, ramiona grube - o węzłowatych mięśniach. Wszystko emanowało masywnością, budzącą strach siłą, której nic się nie oprze. Dłoń o długich palcach, która unieruchomiła jej przeguby, była wielka i muskularna; szorstkie, rude włosy pokrywały jej wierzch i grube przedramię. Mężczyzna miał na sobie zasznurowany do połowy kubrak z kępami wilczego futra i srebrnymi muszlami, a pod spodem lekką kolczugę. Obcisłe skórzane spodnie rozszerzały się, okrywając wysokie buty. W pochwie u pasa wisiał ciężki nóż a osobliwie kuta rękojeść szerokiego miecza wystawała znad jego prawego ramienia. Sesi nigdy nie widziała, by ktoś nosił miecz przewieszony na skos przez plecy i uznała go za cudzoziemca.
Krótka ruda broda okalała jego grubo ciosaną twarz. Strome czoło. Długie do ramion, rude włosy związane skórzaną przepaską z błyszczącymi kawałkami opali. Jego oczy... Sesi zadrżała. Zimne, niebieskie oczy mordercy... oczy, które widziały niejednego umierającego i wchłonęły część każdej śmierci. Esencja śmierci płonęła w ich błękitnej głębi.
- NazywajÄ… mnie Kane.
Sesi oderwała od niego wzrok, zastanawiając się przez chwilę, czy miała szczęście nie dostając się w ręce tamtych prześladowców. Gdy Kane zwolnił uścisk, odsunęła się od niego. Jej szeroko otwarte oczy obserwowały go w napięciu. Jednocześnie próbowała zebrać krańce rozdarej wzdłuż boku sukni.
- Kto to był? - zapytał niedbale.
- Bandyci. Hieny cmentarne. Rodzaj tych, co napadają na podróżnych w górach, tu niedaleko. Prześlizgują się czasami na pole bitwy, by okradać trupy. Masale zarządził, by wszystko tutaj pozostało nienaruszone, jako pomnik ku jego chwale. Ale nikt nie pilnuje pola i te hieny wpełzają tu ukradkiem, by wykraść, co tylko im się uda - żelazo, złoto.
- Ja widzę tu tylko kości. - Bo są tu kości.
- Dlaczego ścigali ciebie?
Sesi zawiązała postrzępione krańce sukni nad zaokrągleniem biodra.
- Nie domyślasz się?
Przyjrzał się jej i wzruszył ramionami z kamienną twarzą. Nie mogła odgadnąć jego myśli.
- Bardzo siÄ™ wysilali.
- Widziałeś? - przeczesała palcami zmierzwione włosy.
- Byłem ciekawy, dlaczego banda rzezimieszków tak zaciekle przeczesuje lasy.
- Dlaczego tu jesteś? Nikomu nie wolno przebywać na tej ziemi.
- Mieszkasz tutaj? - zapytał w odpowiedzi.
- Jest nas tu kilkoro - odpowiedziała z zakłopotaniem. - Więc zabiorę cię tam.
- Potrafię znaleźć drogę. Kane potrząsnął głową.
- Robi się ciemno, a ta ziemia jest zdradliwa. Pełno tu jam i niewypałów, jak mogli się przekonać ci, którzy polowali na ciebie. Mój koń jest niedaleko.
Wzruszyła ociężale ramionami i podążyła za przybyszem. Ufanie człowiekowi o takich oczach nie wydawało się bezpieczne, ale nie miała wyboru.
II
KLUCZ
Poczerniałe od ognia, kamienne ściany bez dachów wznosiły się ku szarzejącemu niebu. Nierówne dziury w murze były śladami pocisków miotanych przez olbrzymie machiny z fortecy na górze. Jedno skrzydło leżało w gruzach - roztrzaskane i zarośnięte zielskiem. Z głównej sieni pozostały tylko nagie mury. Cudownie ocalały witraż w kształcie rozety płonął czerwienią, złotem i błękitem w gasnącym świetle dnia.
Niegdyś lesista dolina u stóp Lynortis znała wiele dworów tak okazałych, jak ten. Dwa lata nieposkromionego piekła starły na proch kraj i jego lud - jakby oszalały tabun przegalopował po domkach dla lalek. Cudem jedynie, tyle kamieni tego dworu trzymało się jeszcze jeden na drugim.
W odległym skrzydle - niegdyś kuchni i kwaterach dla służby - unosiła się smuga dymu z rozbitego komina. Żółte światło przebijało przez szpary między deskami, którymi zabito okna, a na potrzaskanym dachu można było dojrzeć ślady niestarannych napraw.
Kundel o sterczących żebrach zawarczał spod muru, gdy Kane podjechał.
- Opuść mnie. Będą chcieli wiedzieć.
Sesi ześliznęła się z siodła i pokuśtykała w stronę niskiego, kamiennego budynku.
Kane siedział na koniu wyczuwając oczy, które obserwowały go ze środka. Jego palce od niechcenia odpięły klamrę przytrzymującą pochwę przy jego lewym biodrze. Szarpnięcie za rękojeść przekręciłoby pochwę zaczepioną na ramieniu, uwalniając ostrze w przeciągu sekundy.
- Hranal! - dziewczyna popchnęła drzwi. - Wszystko w porządku. Wpuść mnie.
Ten pies - on nie warczał zaczepnie, ale z przerażenia. Kane uzmysłowił to sobie w chwili, gdy drzwi otwarły się z łoskotem. Jej krzyk i zgrzyt miecza wydobywanego przez Kane'a z
pochwy, zadrżały w powietrzu w tej samej sekundzie. Jeździec spiął wierzchowca ostrogami i pchnął go w stronę wejścia, ale już silne ramiona wciągnęły Sesi do środka.