Otworzył usta, żeby powiedzieć "przepraszam", ale nic nie powiedział, bo wzrok jego padł na Lesia, co sprawiło, że osłupiał nie mniej niż naczelny inżynier i słowa mu na tych otwartych ustach zamarły. Równocześnie wzrok Lesia padł na buty kierownika pracowni i Lesio też osłupiał, bo kieronik pracowni miał identyczne szare buty z włoskimi nosami. Wszyscy trzej trwali w milczeniu, patrząc na siebie osłupiałym wzrokiem. Naczelny inżynier pierwszy odzyskał przytomność umysłu, bo już zdążył się nieco oswoić z sytuacją. Poruszył się i podszedł do lesia. - Co pan tu robi? - powtórzył. - Co to znaczy? - spytał oszołomiony kierownik pracowni. - Panie Lesiu, pan tu nnocował? W samym fakcie nocowania nie byłoby nic niezwykłego, niejednokrotnie bowiem pracownicy biura, przyciśnięci terminami, spędzali noce w pracowni. Na ogół jednak nikt z nich nigdy nie spał na korytarzu, na kupie fartuchów, w slipach i na dobitek z rzeźnickim nożem w ręku. Jak również nikt z nich nigdy nie patrzył na głównego zwierzchnika takim wzrokiem... - Buty - powiedział Lesio niewyraźnie. - Co? - spytał kierownik pracowni. - Buty - powtórzył Lesio. - Skąd pa ma takie buty? Kierownik pracowni i naczelny inżynier spojrzeli na siebie z rosnącym niepokojem. Przed sobą widzieli wyraźne objawy pomieszania zmysłów. - Jakie buty? - spytał mimo woli kierownik pracowni. - A o, takie - odparł Lesio i wskazał nożem jego nogi. Obaj, kierownik pracowni i naczelny inżynier, spojrzeli jak
na komendę na wskazywane przez Lesia obuwie, a następnie przenieśli wzrok na sąsiednią, identyczną parę. Kierownik pracowni poczuł się z lekka skołowany. - Pan Zbyszek też ma takie buty - powiedział nieco niepewnie i z cieniem protestu w głosie. - To też właśnie - odparł Lesio z goryczą. Narastająca w nim pretensja do obydwu zwierzchników o tak niestosowne przyodziewanie nóg wypierała na razie wszelkie inne uczucia. Kołatała się w nim jeszcze wątpliwość, czy wobec tego nie powinien zamordować ich obu, ale miał przy tym jakieś niejasne wrażenie, że to nie będzie dobrze i że to w ogóle nie o to chodzi. - Gdzie pan je kupił? - spytał tymczasem naczelny inżynier z zainteresowaniem. - Na Brackiej. Za czterysta pięćdziesiąt złotych. A pan? - Co pan powie, ja też! Świetne buty, prawda? - Właśnie! To, zdaje się, jugosłowiańskie, importowane... Poderwanemu do skoku Lesiowi zdrętwiały pewne grupy mięśni, zmienił więc pozycję i usiadł z powrotem na fartuchach z ciężkim westchnieniem. Nie wypuszczając z ręki noża melancholijnie zapatrzył się w cztery, stojące przed nim nogi. Zaprzątnięci przez chwilę butami panowie przypomnieli sobie nagle o nim i przerwali ożywioną dyskusję. - No, panie Lesiu - powiedział ugodowo kierownik pracowni. - Niech pan może jednak wstanie, bo zaraz zaczną ludzie przychodzić. I niech pan wreszcie powie, co pan tu robi? Dlaczego pan tu śpi?! Kategorycznie postanowiwszy nie mówić prawdy Lesio nie bardzo wiedział, jakiej by tu odpowiedzi udzielić, na domiar złego bowiem zapomniał, co
stanowiło tę prawdę. W dodatku zaczął odczuwać potwornego kaca. Popatrzył bezmyślnie na kierownika pracowni i równie bezmyślnie powiedział: - Chciałem tu być wcześnie. - Jak pan tu wszedł?! - zawołał z rozpaczą naczelny inżynier, dla którego ten drobiazg właśnie był najbardziej zagadkowy. - Miał pan klucz? - Skąd!? - zaprotestował Lesio z urazą. - Żadnego klucza nie miałem. - No to jak?! Jak pan się tu dostał?! - Kto wczoraj zamykał pracownię? - spytał kierownik podejrzliwie. - Ja sam zamykałem i właśnie nie mogę zrozumieć... - No to jak pan się tu dostał, panie Lesiu? - Nie wiem - powiedział Lesio z determinacją. - Ja tu wcale nie wchodziłem. Ściśle rzecz biorąc mówił świętą prawdę, istotnie bowiem nie wszedł do pracowni, tylko się do niej wczołgał. Ale o tym ani kierownik pracowni, ani naczelny inżynier nie wiedzieli, odpowiedź Lesia nic im więc nie wyjaśniła. - Jak to pan nie wie? Pijany pan był czy co?! - No pewnie, że byłem pijany. Nic nie wiem i nic nie pamiętam. - Jezus Mario, tak się zalać w taki upał!? Przecież mógł go szlag trafić! - Od alkoholu jest zimno - oświadczył Lesio stanowczo, postanowiwszy upierać się przy swojej całkowitej nieświadomości. Nie widział żadnego innego sposobu ukrycia tajemniczej prawdy. Jego rozmówcy spojrzeli na siebie. - Rozumiem, że był w trupa zalany - powiedział oszołomiony naczelny inżynier. - Rozumiem, że miał przerwę w życiorysie. Rozumiem nawet, że pomimo to nie trafił go szlag w tej kanikule!