W każdym razie najlepiej przemawia do nich argument języka zysków, jakie im przypadną dzięki realizacji opcji udziału, nawet gdy naukowe badania dowodzą, że stabilność i zadowolenie załogi mają największe znaczenie dla firmy. Boeing ze swej strony postanowił w 1995 r. znowu zaszaleć jako największy na świecie producent samolotów i jednocześnie zapowiedział, że będzie wysyłał swoje produkty za granicę. To przyśpieszyło 10-tygodniowy strajk pracowników należących do Międzynarodowego Stowarzyszenia Mechaników i Pracowników Przemysłu Lotniczego i Kosmicznego, który miał kosztować co najmniej 2 miliardy dolarów za nie wykonaną produkcję - dużo więcej, niż można było zaoszczędzić przez lata zaopatrzenia za granicą.
Na koniec wreszcie decydujący okazał się fakt, że amerykański rynek pracy z wyjątkiem niektórych specjalności jest chronicznie przesycony wszelkiego rodzaju kategoriami kwalifikacji, od inżynierów i lekarzy do księgowych, nie mówiąc już o osobach bez kwalifikacji, których absolutna bezużyteczność w gospodarce zdominowanej przez high-tech jest już dobrze znana. Sekretarz departamentu pracy za pierwszej kadencji prezydenta Clintona, znany naukowiec i uznany autor Robert Reich, zrobił całą karierę, lamentując
80
Turbokapitalizm
nad ich losem i jednocześnie na każdym kroku wypierając się jakichkolwiek intencji zakłócania uświęconych procesów rynkowych _ również on przyjmuje za pewnik, że amerykańskie społeczeństwo istnieje po to, aby służyć potrzebom gospodarki, a nie na odwrót. Pod koniec 1997 r., gdy przeżywano szczyt dobrej koniunktury, w Stanach Zjednoczonych było ponad 4,5% bezrobotnych, czyli cudownie mało w porównaniu z rujnującym bezrobociem na poziomie 10-12% w prawie całej Europie Zachodniej, lecz w wielu zawodach i wielu regionach państwa liczba wolnych miejsc pracy była zdecydowanie niższa od liczby osób poszukujących pracy. Menedżerowie w korporacjach uważali więc, że mogą swobodnie rozporządzać swoimi pracownikami, bo zawsze mogą liczyć na zastąpienie ich nowymi zatrudnionymi. Boeing znalazł się w tej niefortunnej sytuacji, że gdy w latach 1996-97 gorączkowo poszukiwał nowych pracowników po uprzednich masowych zwolnieniach, to w stanach Waszyngton i Kansas, gdzie miał największe zakłady, panowało też bardzo niskie bezrobocie, Boeing zaś cieszył się zasłużoną opinią najbardziej nierzetelnego pracodawcy.
Podwykonawcy - nawet w Chinach
Bez wątpienia najwięcej miejsc pracy likwiduje sam postęp techniczny, ale niemały udział ma też tu zjawisko globalizacji. Stany Zjednoczone mają stale duży deficyt w handlu wyrobami przemysłowymi z Chinami, Japonią i faktyczną większością Azji Wschodniej, importując nie tylko samochody, odzież, buty i wszelkie faramuszki, ale także bezrobocie i nieco niższe płace - choć oczywiście te ustala lokalny amerykański rynek pracy, nie konkurencja oko w oko z mniej wydajnym i gorzej opłacanym robotnikiem zagranicznym. Niemniej za każdym razem, gdy Boeingowi uda się obniżyć koszty dzięki zakupom za granicą, tam wędrują też miejsca pracy kosztem lokalnej siły roboczej, przynosząc w ten sposób korzyści udziałowcom, dyrektorom naczelnym i pracownikom za granicą. W swej obecnej fazie globalizacja wzbogaca biedne państwa rozwijające się, zubaża średniozamożną większość w bogatych państwach i znacznie zwiększa dochody górnego procenta obu stron zaangażowanych w arbitrażu.
Jeśli rozważymy czysto teoretyczny kontekst w pełni globalnej gospodarki - bez barier ograniczających przepływ kapitału i metod
81
Edward Luttwak
produkcji oraz bez lokalnych usług, czy to lekarzy, czy sprzątaczek - to między płacą tak samo wydajnego pracownika w Bangladeszu i w Stanach Zjednoczonych będzie różnica wynikająca tylko z kosztów transportu, tak jak w przypadku każdego innego towaru. Na razie żadna z tych przesłanek nie jest prawdziwa: w większości przypadków wydajność jest zróżnicowana, lokalne rynki usług mają zaś coraz większe znaczenie i w żadnym razie nie mają powodu zaniknąć. Faktem jest jednak, że płace w Stanach Zjednoczonych wolno zbliżają się do poziomu wynagrodzeń w trzecim świecie, dawno spadłszy już poniżej stawek w Niemczech i Japonii, nawet bez uwzględnienia wspaniałych dodatków płacowych: na przykład miesięczny płatny urlop pozwalający europejskim robotnikom na zagraniczne wakacje to tylko marzenie dla ich amerykańskich kolegów, którzy mają urlop średnio dwutygodniowy. Być może następna faza globalizacji przyniesie w państwach rozwiniętych ożywienie koniunktury dzięki wzrostowi popytu ze strony nowo wzbogaconych państw byłego trzeciego świata, ale ci, którzy teraz wskutek globalizacji biednieją w państwach rozwiniętych, będą musieli czekać całe pokolenie na odmianę losu.