Nie był szczególnie dokładny, ale wyglądał nie najgorzej. Planety śmigały dookoła po dobrze symulowanych orbitach, ruch całego wirtualnego kosmologicznego mechanizmu można było obserwować z dowolnego miejsca – przynajmniej z grubsza. Można było oglądać wszystko z Ziemi, z Marsa itd. Można było oglądać wszystko z powierzchni Ruperta. Tricia była pod wrażeniem swojego dokonania, a także pod wrażeniem komputera, dzięki któremu stworzyła swoje dzieło. Gdyby miała do dyspozycji komputer ziemski, opracowanie czegoś podobnego wymagałoby roku programowania albo i więcej.
Kiedy skończyła, stanął za nią Przywódca i zaczął się przyglądać. Był bardzo zadowolony z uzyskanego wyniku.
– Bardzo dobrze – powiedział. – Teraz chciałbym, byś pokazała, jak użyć stworzonego przez ciebie systemu do przełożenia na język praktyczny informacji z tej książki.
Delikatnie położył przed nią książkę.
Było to Ty i twoje planety Gail Andrews.
Tricia znów zatrzymała taśmę.
Czuła się wewnętrznie roztrzęsiona. Wrażenie, że halucynuje ustąpiło, ale nie zrobiło w jej głowie miejsca dla czegoś łatwiejszego albo jaśniejszego.
Odsunęła fotel do tyłu i zaczęła się zastanawiać, co robić dalej. Wiele lat temu porzuciła badania astronomiczne, ponieważ spotkała istotę z innej planety. Na przyjęciu. Zdawała sobie doskonale sprawę z tego, że gdyby kiedykolwiek komukolwiek się do tego przyznała, zrobiłaby z siebie pośmiewisko. Jak jednak mogłaby zajmować się kosmologią i nic nie powiedzieć o tej najważniejszej rzeczy? Jedyne co jej pozostało, to porzucić swój zawód. Teraz pracowała w telewizji i to samo zdarzyło się ponownie. Miała taśmę, najprawdziwszy materiał zdjęciowy, przedstawiający najbardziej niezwykłą sprawę w historii... no, historii świata, pokazujący zapomniany posterunek obcej cywilizacji, porzucony na najdalszej planecie Układu Słonecznego.
Miała to nagrane.
Była tam osobiście.
Widziała wszystko na własne oczy.
Miała najprawdziwszy materiał zdjęciowy.
Jeśli komukolwiek go pokaże, zrobi z siebie pośmiewisko.
Jak mogłaby cokolwiek udowodnić? Szkoda było nawet marzyć. Z każdego punktu widzenia sprawa była jednym wielkim koszmarem. Zaczynało jej boleśnie pulsować w głowie.
Miała w torebce aspirynę. Wyszła z maleńkiej montażowni i poszła do stojącego w głębi korytarza automatu z wodą. Połknęła aspirynę i wypiła kilka kubków wody. Wokół panowała niecodzienna cisza. Zazwyczaj po korytarzu kręciło się znacznie więcej osób... to znaczy, zazwyczaj ktoś się kręcił. Wsunęła głowę w drzwi sąsiedniej montażowni, nikogo nie było. Aby odstraszyć nieproszonych gości, umieściła na drzwiach napisy: NIE PRZESZKADZAĆ. NAWET NIE MYŚL O TYM, BY WEJŚĆ. NIE INTERESUJE MNIE, O CO CHODZI. IDŹ SOBIE! JESTEM ZAJĘTA.
Kiedy wróciła do siebie, zauważyła że migocze światełko na telefonie. Ciekawe, od jak dawna? Podniosła słuchawkę.
– Halo – odezwała się do telefonistki w centrali.
– Och, jak dobrze, że pani dzwoni, pani McMillan. Wszyscy chcą się z panią porozumieć. Dyrekcja stacji telewizyjnej. Rozpaczają, że nie można pani złapać. Mogłaby pani oddzwonić?
– Dlaczego nie połączyła ich pani ze mną?
– Kazała pani z nikim nie łączyć. Kazała pani nawet mówić, że nie ma pani w studio. Nie wiedziałam, co robić. Weszłam nawet na górę, żeby przekazać to pani osobiście, ale...
– Nic się nie stało... – Przeklinając samą siebie, zadzwoniła do redakcji.
– Tricia! Gdzie, do cholery, jesteś?!
– W montażowni.
– Powiedzieli tam...
– Wiem, co powiedzieli. O co chodzi?
– O co chodzi?! Tylko o statek z kosmosu!
– Co? Gdzie?
– W Regent‘s Park. Wielkie srebrne urządzenie. Wysiadła z niego dziewczynka z ptakiem. Mówi po angielsku, obrzuca ludzi kamieniami i każe sprowadzić kogoś, kto naprawi jej zegarek. Biegnij tam szybko!
Tricia wpatrywała się w statek.
Nie był grebuloński. Oczywiście, nie stała się nagle ekspertem w zakresie pozaziemskich statków kosmicznych, miała jednak przed sobą gładką, przepięknie lśniącą srebrem i bielą konstrukcję wielkości jachtu pełnomorskiego, z którym zresztą natychmiast porównała statek. W porównaniu z nim olbrzymi, rozpadający się statek grebuloński przypominał pancernik z wieżyczkami strzelniczymi. Pancernik z wieżyczkami strzelniczymi – to właśnie przypominała szara, obła konstrukcja. Co dziwne, kiedy mijała go, idąc do stateczku, który miał ja zawieźć do domu, wieżyczki poruszyły się. Takie myśli przemykały jej po głowie, kiedy wysiadała z taksówki i biegła w stronę czekającej na nią ekipy filmowej.
– Gdzie dziewczynka?– wrzasnęła, przekrzykując helikoptery i syreny policyjne.