Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Angeline była idiotką. Z każdym dniem znaczyła dla niego coraz mniej. Wojna i Wieniec – oto co się liczyło.
Powiódł dokoła spojrzeniem, by w końcu utkwić je w koronie. W płomieniu świec Kolczasty Wieniec błyszczał złociście. Młot, niczym miecz bogów, kuł rozżarzony do białości metal, pręty czystej platyny i żelaza wtopiono w rozgrzane złoto. Stygnący stop sprasowanych metali został po tysiąckroć spleciony, potem rozciągnięty do niewyobrażalnej długości i uformowany tak, aby pasował na królewską głowę. Izgard nie widział piękniejszego złota. Jego kolor i tekstura zmieniały się przy każdym poruszeniu. I chociaż po zbadaniu okazało się, że zawiera tylko dziesięć procent domieszek, było twardsze od stalowych pancerzy.
Ukształtowany tak, by w większym stopniu odbijać własny wizerunek aniżeli otoczenia, Kolczasty Wieniec wydawał się świecić jasnym, wewnętrznym światłem. Każde złote włókno zostało pokryte unikalnym deseniem. Nacięcia odsłaniające ciemne, wielowarstwowe wnętrze metalu ścigały się i splatały na setki sposobów. Jakiś czas temu Ederius rozpoczął prace nad odtworzeniem form i ornamentów w swoich iluminacjach i tym to sposobem uczynił z harrarów coś więcej niż ludzi.
Izgard odwrócił się do Ederiusa:
– Na razie odłóżmy sprawy dotyczące mojej żony na bok. Powiedz, udały ci się dziś szkice? – Mówiąc to, pogładził rzadkie, siwiejące włosy starca. Lubił dotykać tych, którzy byli przy nim blisko.
Ederius ze wszystkich sił starał się zachować nieruchomą pozę.
– Zawiodłem cię, panie. Ravis i tym razem uszedł z życiem.
Izgard potrząsnął smutno głową. Ederius nie miał się czego obawiać. Dostrzegł odstający kosmyk włosów na skroni skryby i wygładził go delikatnie.
– Co nam przeszkodziło tym razem?
Znad ucha Ederiusa ściekła strużka potu.
– Nie wiem z całą pewnością. Wysłałem sześciu ludzi. Dwóch z nich zaczaiło się w mieszkaniu, po dwóch czatowało przy każdym końcu mostu. Zgodnie z twoimi wskazówkami żaden z nich nie zaatakował, dopóki Ravis nie spróbował wejść do mieszkania. – Ederius mówił coraz głośniej: – Z tego, co wiem, Ravis pokonał harrarów zaczajonych w domu, a pozostałym wymknął się, skacząc do wody.
– Co z pozostałymi harrarami? – Izgard głaskał skrybę po kości policzkowej. – Czyżby nie wskoczyli za nimi do rzeki?
Ederius pospiesznie skinął głową.
– Wskoczyli, panie. We dwoje, ale nad wodą panowały nieprzeniknione ciemności i nie wiadomo było, czy zbiegowie udali się do lewego brzegu czy do prawego, czy też popłynęli z nurtem.
– Zbiegowie? – Palec Izgarda przesunął się z czoła Ederiusa ku nasadzie nosa.
– Ravis przebywał wówczas z pewną damą.
– Damą? – parsknął Izgard. Odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku korony. Ederius westchnął z ulgą – cicho, niemal bezgłośnie. Mimo to Izgard go usłyszał. Urodzony bez jednego ze zmysłów, musiał zadbać o to, żeby pozostałe cztery wypełniły lukę. Miał słuch niczym stworzenie ciemności.
Pogłaskał zwoje Kolczastego Wieńca i powiedział:
– Wątpię, czy jakaś kobieta, która zechce być z Ravisem z Burano, ośmieli nazwać siebie damą. Szybciej dziwką, może zbałamuconą idiotką, a może nawet ofiarą, którą on uprowadził pod groźbą użycia noża. – Świadomy, dokąd zmierzają jego myśli i chcąc jak najszybciej zmienić temat, dodał: – Żądam śmierci Ravisa z Burano. Poślę do Bay’Zell jeszcze więcej harrarów, a ty masz dopilnować, żeby wykonali zadanie. – Przejechał palcem po złotych kolcach. Wcale nie zmienił tematu, tylko zawęził go do ostrego, śmiercionośnego szpikulca.
Uniesiony gniewem, Izgard zacisnął dłoń na koronie. Zamknął oczy, kiedy ciernie przebijały ciało. Ból był równie czysty i przeszywający, jak garizońska modlitwa. Władca zniósł go mężnie, czując przypływ sił witalnych. W tej chwili umysł jego skupiał się na najważniejszej sprawie – wygraniu wojny.
Popatrzył na Ederiusa. Zbliżył się do stołu skryby i postawił przewrócony dzbanuszek. Ochlapany wzór nadawał się do wyrzucenia; rozmaite barwy zlały się z sobą, tak że powstała jedna, przypominająca krew.
Dotknął złamanego ramienia tak delikatnie, jak to niedawno uczyniła Angeline.
– Mój stary przyjacielu, zrób sobie chwilę przerwy. Masz za sobą długą, ciężką noc, pora zatem odpocząć. Będziesz mi potrzebny o wschodzie słońca. Gdy zaświta nowy dzień i rozgorzeje bitwa, wzór musi być gotowy.

Podstrony