Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.

Może już o mnie zapomniano.
Ale ciągle trzęsły mną zimne dreszcze. Wiedziałem, że nie zapomniano o mnie. Sabatini pamiętał.
Wróciłem do biur. Dwa budynki były niebieskie z pomarańczowymi ozdobami. Królewskie barwy. Nie wszedłem do
nich. Następny był czarno-srebrny. Barwy przestrzeni, barwy Handlarzy. To oni przewozili towary, narzędzia i ludzi.
Interesowały ich zyski, nie konflikty. Nie widziałem powodu, dla którego nie mieliby mnie zabrać. W pasie miałem
pięć tysięcy królewskich chronorów.
Wszedłem do biura. Po zachodzie słońca w pokoju było ciemno, jak w jaskini. Pachniało egzotycznymi przyprawami.
Mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności. Byłem w małym pokoju, skromnym, ale schludnym. Półki po dwóch
stronach wypełnione był próbkami towarów. Po przeciwnej stronie pokoju stało długie wysokie biurko. Za nim
mężczyzna w średnim wieku, z łysą, błyszczącą czaszką pochylał się nad księgą. Podniósł głowę. Jego twarz też
błyszczała.
- Słucham? - odezwał się nieomal świergocącym głosem. Może chce pan wspaniały arkadyjski pieprz? Po upadku
Arkadii trudno go teraz dostać. Dopiero za kilka lat będzie następna dostawa.
Po raz pierwszy ktoś nie zmienił się na widok mojego czarnego munduru.
- Nie - odpowiedziałem.
- Życzy pan sobie coś przewieźć? Umiarkowane stawki do wszystkich zakątków galaktyki. Wszystkie zamieszkane
planety...
- Siebie - przerwałem mu, - Chcę dostać się na Feniksa.
- Aha - powiedział znacząco. Przewracał kartki księgi, dopóki nie znalazł tego, czego szukał. Spojrzał na mnie ze
smutną miną. - Przedział dla pasażerów na Feniksie jest bardzo mały i wszystkie miejsca są zarezerwowane od
miesięcy. Może jakiś inny statek, w późniejszym terminie.
- Feniks. Teraz.
Wysunął głowę i przyglądał mi się, jak gdybym był jakimś dziwnym i interesującym robakiem.
- Może uda się pana wcisnąć. Feniks leci bez drugiego oficera. Ale takie dodatkowe miejsca dużo kosztują i...
- To nie ma znaczenia - odetchnąłem z ulgą. Chodziło mu o pieniądze, to bardzo dobrze.
- W takim razie wypełnimy formularz.
Zeskoczył raźno na podłogę i spostrzegłem, że jest nieprzeciętnie niski Musiał przedtem siedzieć na wysokim stołku,
bo teraz głowa zaledwie wystawała mu znad blatu. Podszedł do ściany, otworzył szafkę i wyciągnął pW papierów.
Wdrapał się z powrotem na stół, podsunął mi papiery i poda długopis.
- Nie umiem pisać. - Powiedziałem to odruchowo, ale chyba dobrze
trafiłem.
Kiwnął głową radośnie, wziął papiery.
- (mię i nazwisko?
- John - powiedział. - John Michaelis.
Pisał okrągłymi literami, z zawijasami. - Dowód? Spojrzałem na niego.
- To niepotrzebne.
Podniósł głowę i wzruszył ramionami.
- Dobrze. Cel podróży?
- MacLeod.
- Nie przesiada się pan tam na inny statek?
- Nie.
- W interesach?
- Sprawy osobiste.
Rzucił mi szybkie spojrzenie i pisał dalej. Przyjrzałem się temu, co napisał. Trudno było rozpoznać do góry nogami,
ale od razu spostrzegłem, ze to nie było „osobiste". Potem przeczytałem: „tajne". Pośpiesznie odwróciłem wzrok.
Zadawał pytania bez końca. Miejsce urodzenia? Data urodzenia? Rasa? Cechy charakterystyczne? Bagaż? Czy
podpiszę oświadczenie zwalniające przedsiębiorstwo z odpowiedzialności w razie wypadku?... Niektóre moje
odpowiedzi zadowalały go. Przy innych wahał się.
- Protektor? - zapytał.
No właśnie. Na to czekał. Protektor, protektor. Nic mi nie przychodziło do głowy. Tak łatwo popełnić błąd.
- Nikt - odpowiedziałem, a kiedy podniósł głowę, spojrzałem mu prosto w oczy.
Odłożył pióro stanowczym ruchem. ,
- Odmawiam przyznania prawa wejścia na statek - powiedział cicho. Tym razem jego głos nie zabrzmiał tak
szczebiotliwie.
- Nie przyjmuję odmowy - odparłem, przybierając surowy wyraz twarzy.
- Nie ma pan wyboru. O przyznawaniu prawa wejścia decyduje nasze przedsiębiorstwo.

34
- Niezbyt mądrze pan postępuje-powiedziałem z naciskiem.-Wiele zależy od mojego dotarcia do MacLeod. Ważne
osobistości będą niezadowolone.
- Zgodnie z kartą nadaną nam przez Imperatora, żadna osoba nie posiadająca protektora, nie może otrzymać
przepustki. - Był niewzruszony.
- Chciałbym porozmawiać z pańskim zwierzchnikiem. Uśmiechnął się.- Nie mam nikogo nad sobą. Przyjrzałem mu
się uważnie.
- To nie jest rozsądne, wiedzieć zbyt wiele o pewnych sprawach.
- Słusznie. Wiem też, że niemądrze jest wiedzieć zbyt mało o własnych interesach.
- Mądrzejsi od ciebie byli pozbawiani głów.' Wzruszył ramionami.
- Jeśli masz protektora, to mi powiedz. Jeśli nie, daj mi spokój. Nie mam czasu.
. - Moim protektorem – wycedziłem - jest Imperator. Nie będzie zadowolony, ze ktoś się o tym dowiedział.
- Oczywiście mogę to sprawdzić?
- Oczywiście.
Ześliznął się ze stołka i ruszył do drzwi drobnymi kroczkami. Pchnął drzwi. Następny pokój był jeszcze ciemniejszy.
- Jesteś odważny - powiedziałem. - To źle, że tak odważny człowiek musi zniknąć ze świata.
Uśmiechnął się i zamknął drzwi za sobą.
Poznał, że bluffuję. Nie byłem pewny, czy on też tego nie robi, ale jeśli tak, to był to lepszy bluff. Byłem przekonany,
że skontaktuje się z Pałacem. Mały człowieczek wygrał, ja przegrałem. Miałem nadzieję, że skutki nie będą fatalne.
Szybko wyszedłem z powrotem na słońce i poszedłem przez pole w stronę wysokich statków. Miałem jeszcze
szansę, niewielką, ale szansę.
Namalowane na statkach wysoko nad wierzchołkiem znaki były zniszczone, starte i nieczytelne. Słońce zniżyło się
i białe światło odbijające się od gładkich boków statku raziło mnie w oczy. Dopiero kiedy wszedłem w podłużny cień,
mogłem cokolwiek zobaczyć.
Z rozładowywanego statku wypadło ostatnie pudło. Mężczyzna na ciężarówce odłączył łańcuch i machnął ręką do