Historia wymaga pasterzy, nie rzeźników.


- Będziemy khampami.
Znów siedząc w furgonetce, Shan przejrzał tłumoczek ubrań. Były oblepione błotem. Tanie ubrania robocze, niewiele lepsze od tych, które wydawano więźniom. Ale sfatygowane buty były zawinięte w marynarkę, marynarkę od garnituru. Choć podarta i brudna, znać było po niej, że szyto ją na miarę. W jednej z kieszeni Shan znalazł chusteczkę do nosa i spięty gumką plik wizytówek. “Jao Xengding”, widniało na nich, “Prokurator Okręgu Lhadrung”. Balti miał na sobie marynarkę Jao. Tamta noc była chłodna, powiedział. Włożył marynarkę Jao i usiadł na masce samochodu.
W drugiej kieszeni Shan znalazł kilka złożonych na pół świstków połączonych spinaczem. Rozprostował je. Było tu parę rachunków; na pierwszym, z mongolskiej restauracji, nagryzmolono u góry: Amerykańska kopalnia. Pod nim znajdowała się mała kwadratowa kartka, na której napisano dwa słowa: Bambusowy most. Kwadrat żółtego papieru mówił: Nie potrzebujesz aparatury rentgenowskiej. Pod spodem widniał znak przypominający odwrócone Y z ogonkiem przekreślonym dwiema kreskami. Mógł to być ideogram oznaczający niebo lub niebiosa. Albo tylko bezmyślny gryzmoł. Na kolejnym świstku wymieniono miasta: Lhadrung, Lhasa, Pekin i Hongkong, a niżej Klub Bei Da. Gdzie on to słyszał? Lama w Khartoku, przypomniał sobie, ten, który zajmował się interesami gompy, powiedział, że w odbudowie wspomagał ich Klub Bei Da. A Bei Da to Uniwersytet Pekiński.
Czwarta notatka mogła być listą zakupów. Szal, kadzidło i złoto, skreślono na niej. Jednym z tych świstków, uświadomił sobie Shan, prawdopodobnie zwabiono Jao na spotkanie ze śmiercią.
Próbował powiązać ze sobą wszystkie dane, kiedy jadąc wąską przełęczą, opuszczali płaskowyż, zostawiwszy Pemu - która na pożegnanie, recytując modlitwę dziękczynną, położyła sobie dłoń Yeshego na głowie - koło jej stad. W ziemię tuż przed nimi uderzył piorun, zapalając przydrożny krzew. Buchnął płomień. Nikt się nie odezwał. Zaczekali, aż krzew zmieni się w popiół, po czym ruszyli dalej.
 
ROZDZIAŁ 13 
Główna brama koszar Nefrytowego Źródła została zaatakowana. Deski były połamane, druty kolczaste pozrywane. Na dwadzieścia metrów po obu stronach bramy ciągnął się pas zdeptanych wrzosów. W płynącym z budki wartownika świetle Shan mógł dostrzec zwisające z ogrodzenia strzępy ubrań. Ponurzy, gniewnie wyglądający żołnierze wymieniali zawiasy w jednym z dwóch wielkich skrzydeł bramy. Shan patrzył na to, mrugając ze zmęczenia powiekami. Przez szesnaście wyczerpujących godzin prowadzili z Fengiem na zmianę. Gdy przychodziła jego kolej na odpoczynek, nie mógł zmrużyć oczu na dłużej niż kilka minut, by nie prześladowała go wizja Baltiego, kołyszącego się w przód i w tył w ciemnościach namiotu.
Zdezorientowany, chwiejąc się na nogach, wysiadł z samochodu, odruchowo wypatrując na ziemi plam krwi.
Gdy zbliżył się do wartowni, rozbłysły reflektory, oślepiając go na chwilę. Kiedy odzyskał wzrok, zobaczył przed sobą oficera ALW.
- Brakowało nam was - powiedział oficer z lodowatym sarkazmem. - Złożyli nam wizytę. Mogliście być honorowym gościem.
- Kto?
Rzuciwszy żołnierzom kilka rozkazów, oficer wyjaśnił:
- Kultyści. Były zamieszki. Albo prawie. Tuż po świcie. Podjechała ciężarówka z drewnem, z której wysiadł stary człowiek w mnisiej szacie. Usiadł sobie, tak po prostu. Bez słowa. Pozwoliliśmy mu przebierać paciorki. Potem przejeżdżał na rowerze wieśniak i też się zatrzymał. Powinniśmy byli przepędzić ich obu. Ale pułkownik Tan mówił, że nie życzy sobie żadnych kłopotów. Żadnych incydentów. Inspekcja z Pekinu jest w drodze. Amerykanie są w drodze. Ma być po prostu spokój. - Otworzył drzwi od strony kierowcy i spojrzał gniewnie na Fenga, jak gdyby on w jakiś sposób dzielił odpowiedzialność za ten incydent.
Dał znak do otwarcia bramy, po czym znów odwrócił się do Shana.
- Po godzinie było ich sześciu. Potem dziesięciu. Do południa może czterdziestu. Ten dziadek w mnisiej szacie był chyba dla nich kimś ważnym.
Shan dokładniej przyjrzał się dyndającym na drutach skrawkom materiału. To nie były strzępki ubrań ludzi zepchniętych na ogrodzenie. Przywiązano je do drutów. Były to flagi modlitewne.