— To może być niezłe! — rozważał, wobec czego skierowałem się ku skrzyni, w której
grzebały już dzieci i Klarion.
— Powinniśmy omówić podział miejsc siedzących — zwrócił się do Turnbulla Mi-
kołaj z La Porty, który zszedł z galerii. — Myślę, że greckich i innych duchownych chrze-
ścijańskich umieścimy na prawo…
— Przemieszanych? — wtrącił się Gawin, który dwornie zaproponował Laurencji ra-
mię.
— Jakże to? Rycerze zakonni mieliby się znaleźć między różnymi wyznaniami?
— spytał biskup. — Joannici między rzymskimi katolikami a…
— Byle tylko nie obok templariuszy! — Hrabina także pojęła natychmiast możliwo-
ści złośliwej gry. — Między zakonami powinien być wzniesiony mur albo należy usta-
wić Teutonów.
— Jestem sam — zażartował Zygisbert — i mam tylko dwoje ramion, za mało, żeby
435
trzymać ich od siebie z daleka.
— Rycerze Świątyni zajmą miejsce po przeciwnej stronie — rozstrzygnął Gawin.
— Staniemy przy poselstwie sułtana.
— Mnie jednak bardziej napawa troską to — odezwał się Zygisbert i zniżył głos
— gdzie umieścimy emisariuszy Starca z Gór. Powinniśmy się liczyć z ich obecnością!
— Asasynów w ogóle tu nie wpuszczę! — zapowiedział zdecydowanie biskup.
— Każę przy bramach i drzwiach sprawdzać każdego, ustawię potrójny kordon!
Gawin i Zygisbert wymienili szybkie, pełne politowania spojrzenia z powodu naiw-
ności Mikołaja, który wierzył, że może zapewnić sobie bezpieczeństwo dzięki wzmoc-
nionym strażom.
— Posłów obu republik również rozdzielimy — zaproponował Gawin — żeby przy-
padkiem Serenissima nie znalazła się obok Genui…
— Wtedy miecze długo by nie pozostały w pochwach — roześmiał się Zygisbert.
— Najlepiej pozwólmy różnym pieniaczom wyszukać sobie miejsca tak daleko od sie-
bie, jak im będzie pasowało.
— I natychmiast będziemy mieli bijatykę o krzesła w pierwszym rzędzie! — rzekła
ze śmiechem hrabina.
— W pierwszym rzędzie — Turnbull próbował znów narzucić swój autorytet
— usiądzie poseł króla Francji, hrabia Joinville. Obok syn króla węgierskiego Beli…
— Bastard! — syknął na to biskup.
— …dalej Symbat, rodzony brat króla Hetuma i konetabl Armenii, który akurat za-
trzymał się tutaj w drodze do wielkiego chana, a następnie może wy, Laurencjo, jako
przedstawicielka cesarza, wraz z waszą uroczą wychowanką?
W tym momencie Jarcynt odciągnął swego pana na bok i szepnął mu coś do ucha.
Biskup lekko zbladł.
— Cesarz — oznajmił — cesarz Baldwin i cesarzowa Maria oczekują, że jutro po po-
łudniu dzieci zjawią się w cesarskim pałacu, żeby oni mogli zadecydować o ich losie.
Poza tym wszyscy tu zgromadzeni mają się uważać za pozostających w areszcie!
Na chwilę zapadło całkowite milczenie. W pomruku oburzenia, który po chwili dał
się słyszeć, zabrzmiał mocno głos Turnbulla; był teraz znowu panem sytuacji, niewzru-
szonym maestro venerabile.
— Gwiazdy — zawołał — świecą nam również w dzień, tyle że tego nie widać! Ich
względy nie ograniczają się wyłącznie do jutrzejszego wieczoru, dlatego przedstawimy
dzieci w południe tutaj, bez strachu przed cesarskimi zbirami.
— A zaproszeni goście? — ośmielił się przeciwstawić biskup.
— Roześlijcie wiadomość! — polecił Turnbull. — Komu jest dane być z nami w tej
godzinie, kto jest przepełniony pragnieniem, aby królewskim dzieciom złożyć cześć, ten
nastawi ucha. Gwiazda zaświeci dziś nocą nad tym pałacem… — Urwał wyczerpany,
436
zostawił otaczające go towarzystwo i podszedł do dzieci, które Klarion wystroiła tym-
czasem jak małe mongolskie książęta.
Oddaliłem się cichaczem, ponieważ mój szamański strój, obszerny kaan
z nadzwyczaj długimi rękawami, obszyty kostkami, pobrzękującymi pierścieniami
i kolorowymi wstążkami, wydawał mi się zbyt śmieszny. A co najgorsze, otrzymałem
też miedzianą maskę, która wokół otworu na usta miała przyprawioną futrzaną brodę
i wąsy, na czole frędzle, a przy uszach dzwoneczki. Do tego Klarion wcisnęła mi do ręki
bębenek, którego pałeczki wyglądały, jakby służyły do oganiania się od much. Nie chcia-
łem tak wystąpić, ale dzieci były zachwycone.
— Jak się czujecie jako Maryja Matka w oczekiwaniu betlejemskiego cudu w samo
południe? — usłyszałem Gawina pokpiwającego z biskupa.
— Jak osioł! — parsknął Mikołaj. — Musimy zaciemnić salę — dorzucił — inaczej
cały nastrój diabli wezmą!
— Diabli tak czy siak okażą nam cześć, obojętne czy przy jasnym dniu, czy podczas
sztucznej nocy. Wchodzimy w jesienną równonoc, a wtedy książę tej ziemi gra swoim
do tańca — pocieszał gospodarza Gawin akurat w chwili, kiedy się przy nich pojawi-
łem. Biskup przeżegnał się, komandor zaś wybuchnął szyderczym śmiechem, gdy ze-
rwałem z twarzy maskę. — William jest chodzącą gwarancją, że jutro nic się nie uda
— wykrzyknął.
Tymczasem dzieci też już przebrano. Rosz miał szerokie haowane spodnie
i brokatowe buty, książęcy ceremonialny płaszcz ze stojącym kołnierzem, pod nim zło-
cistą kamizelkę, w talii przewiązany był jedwabną chustą, przy której połyskiwał wyszy-
wany drogimi kamieniami pendent od pochwy na miecz. Klarion wsunęła do niej dwie
chińskie pałeczki z kości słoniowej, aby zapobiec nowemu zagrożeniu, choć ze swoim
łukiem i kołczanem Rosz tak czy tak nie chciał się rozstać. Płaszcz przesłonił jednak ten
bojowy rynsztunek.
Jeza, aby nie pozbawiono jej spodni, zdecydowała się na watowaną suknię, któ-
ra z powodu niezwykle wysoko wypchanych ramion zmieniła ją w lalkowatą kobiet-
kę. Kolczyki, łańcuchy i bransolety, a przede wszystkim sztuczny warkocz sprawiały, że
dziewczynka istotnie wyglądała na dużo starszą. Klarion wybrała dla niej, podobnie jak
dla Rosza, nakrycie głowy, które ozdobione diademem przypominało koronę. Sztylet