Rosły tu przeważnie sosny. Kopyta Rolana rozgniatały leżące na ziemi igły, wędrowali więc w obłoczku rześkiego aromatu, szybko zagłębiając się w las i tracąc z oczu wszelkie oznaki ludzkiego osadnictwa. W samym sercu lasu natknęli się na rozwidlenie dróg. Talia nawet nie spostrzegła, że ktoś zbliża się drugim, biegnącym pod drzewami traktem. Z zadumy wyrwał ją dopiero pełen zaskoczenia okrzyk.
Podniosła oczy ze strachem, nagle otrzeźwiała. Jakieś cztery do pięciu kroków przed sobą - nie dalej - zobaczyła mężczyznę z wyraźnie malującym się na twarzy zdumieniem, odzianego od stóp do głów na biało, na białej jak obłok klaczy. To był Herold, prawdziwy Herold, dosiadający swego Towarzysza.
Talia zagryzła wargi, czując nagły dreszcz emocji. Pomimo tego co usłyszała, wciąż nie była do końca przekonana, że postępuje słusznie. Teraz się okaże! Nie można było zaprzeczyć, że Rolan jest Towarzyszem, a jej w żadnym wypadku nie można by wziąć za Herolda. Po tym spotkaniu będzie wiadomo, czy czekają ją tarapaty i jakie. Jednocześnie poczuła pewne rozczarowanie, którego nie mogła stłumić bojaźń: jakoś nie wypadało Heroldowi wyglądać tak... pospolicie.
A zbliżający się młodzieniec tak właśnie wyglądał. To prawda - autorytet urzędu, powaga, opanowanie i skupienie biły z jego postawy. Uderzająca była jego pewność siebie. Tym niemniej, można by powiedzieć, że przy tym wszystkim był niemal brzydki. Z całą pewnością nie był to piękny Vanyel, ani anielski Słoneczny Piewca - bohater jednej z jej opowieści. Jednak jego głos wynagradzał wszelkie niedostatki.
- Na Prawicę Bogini - Rolan! To pewne jak to, że tu stoję! - Słowa zostały wypowiedziane melodyjnym, nadspodziewanie głębokim głosem. - O bogowie, nareszcie dokonałeś Wyboru!
- K... kazano mi odprowadzić go do Kolegium, panie
- Talia wyjąkała nerwowo, opuszczając oczy jak przystało kobiecie w obecności mężczyzny z pozycją, spodziewając się, że w każdej chwili spadnie wiszący jej nad głową miecz.
- Ja nie wiedziałam, co począć, a oni wydawali się tego tak pewni...
- Hola! Postępujesz słusznie, jak najsłuszniej - skwitował cisnącą się jej na usta lawinę wyjaśnień. - Nic nie wiesz, powiadasz? No tak, oczywiście, że tak. Inaczej nie zachowywałabyś się tak, jakbym cię przyłapał na wsuwaniu dłoni do mojej sakiewki.
Talia przelotnie zerknęła na niego, zdumiona jego słowami, Na dodatek zupełnie nie odzywał się na sposób Heroldów z opowieści! Przed momentem bardzo przypominał Andreana. Bardzo pragnęła dowiedzieć się, czy i oczy ma podobne do Andreana, ale pośpiesznie wbiła wzrok w łęk siodła, natychmiast gdy spróbował wyjść jej spojrzeniu na spotkanie.
Zaśmiał się. Kątem oka spostrzegła malujący się na jego twarzy wyraz przychylnego rozbawienia.
- Wszystko jest w porządku. Postępujesz dokładnie tak, jak powinnaś. Trzymaj się drogi i jedź prosto przed siebie, a staniesz w stolicy przed kolacją. Każdy wskaże ci drogę do Kolegium. Na ognie piekielne! Rolan wie najlepiej, gdzie to jest - nie zabłądzisz! Szkoda, że nie mogę ci powiedzieć, o co chodzi, ale to wbrew prawu. Wszystkiego musisz się dowiedzieć w Kolegium, w przeciwnym wypadku nasłuchałabyś się po drodze przeróżnych objaśnień i potem strawiłabyś wiele dni, próbując wszystko właściwie zrozumieć.
- Ale... - Tak bardzo pragnęła, by ktoś, ktokolwiek, wyjaśnił to całe zamieszanie dookoła niej. Została wciągnięta w jakąś monstrualną grę i jako jedyna nie znała jej prawideł, potykając się błądzi po planszy po omacku - nie wiedząc po co, ani dlaczego. Któż miałby znać całą prawdę, jak nie Herold? Na widok dobroci malującej się w jego oczach zapragnęła oddać cały ten nierozwikłany węzeł w jego ręce. Jakże ktoś wyglądający tak pospolicie mógł przywieść jej na myśl Andreana - nie miała pojęcia. A jednak coś przyciągało ją do niego, od czasu śmierci brata nie czuła niczego podobnego w obecności żadnego mężczyzny.
- Żadnych ale! Dowiesz się wszystkiego, co powinnaś wiedzieć, w Kolegium! Już cię tu nie ma!
I z tymi słowy zbliżył się na tyle, by serdecznie klepnąć Rolana po zadzie, co tak rumaka zaskoczyło, że aż podskoczył i od razu przeszedł w cwał, zostawiając Herolda daleko w tyle. Talia, usiłując złapać równowagę w siodle, nawet nie zauważyła, jak Herold podrywa swego Towarzysza do galopu i zagłębiwszy się w las, obiera kierunek, który w końcu zawróci go na ten sam trakt, ze znaczną przy tym nad nią przewagą.
Gdy zaskoczenie Talii minęło, spostrzegła, że na gościńcu zaroiło się od wędrowców zmierzających w tym samym, co ona, jak i w przeciwnym kierunku - konno, pieszo, na wózkach ciągnionych przez różne zwierzęta lub z jucznymi zwierzętami; jednakże - choć wyciągała szyję we wszystkich kierunkach - nie było ani śladu innego Herolda,
Tłum na drodze różnił się od wszelkich ludzkich zbiorowisk, pośród których Talia miała okazję kiedykolwiek się znaleźć. Po pierwsze: był zgiełkliwy, a lud Grodów zawsze używał głosu bardzo powściągliwie - nawet zgromadzeniom z okazji Jarmarków Żniwnych, w chwilach największego rozgorączkowania licytacją, nie towarzyszył hałas głośniejszy od gwaru przypominającego stłumione brzęczenie; a po drugie: wszyscy ci ludzie mieli wyraźnie wypisane na twarzy swoje uczucia, swoje charaktery - gdy tymczasem twarz dobrze wychowanego członka ludu Grodów była jak zamknięta księga, nieprzenikniona, skrywająca prawdziwe uczucia właściciela.
W większości przypadków wędrowcy ci niewielką zwracali na nią uwagę. Rolan wymijał ich ostrożnie, ale i tak przemierzał drogę szybciej od większości podróżnych. Talię tak pochłonęło przyglądanie się ludziom, że zapomniała rozglądać się w poszukiwaniu miasta. Nagle, gdy stanęli na szczycie wzniesienia, pojawiło się ono przed ich oczami.
Miasto było tak ogromne, że Talia aż zastygła zalękniona jego widokiem. I znów okazało się, jak to dobrze, że to Rolan jest przewodnikiem w ich wspólnej wędrówce, bo Talia zawróciłaby drogą, którą tutaj przybyli, pędząc co koń wyskoczy do znajomych kątów Granicznej Krainy.