Weź strzelbę, Ksury i miej go na celu – ja wysiądę. Gdyby chciał rzucić dzirytem,
połóż go trupem.
1 Tak Maurowie nazywają lwa.
21
Wysiadłem z łodzi, trzymając także strzelbę gotową do wystrzału. Ale zaledwie dotknąłem
nogą ziemi, gdy nagle między Murzynami powstał popłoch niezmierny.
Tylko człowiek uzbrojony w dziryt nie ruszył się z miejsca, reszta pierzchła w nieładzie.
Mniemałem, że to moja osoba napędziła im takiego respektu, lecz wtem wybiegł ogromny
lampart spoza bliskich krzaków ku Murzynom. W mgnieniu oka wziąłem go na cel i wypali-
łem. Lampart podskoczył, zawył przeraźliwie i rozciągnął się, jak długi.
Dzicy przerazili się hukiem wystrzału i niepojętą dla nich śmiercią lamparta. Murzyn,
trzymający dziryt, rzucił go daleko od siebie i padł na twarz. Inni uczynili to samo i cała gro-
mada zaczęła pełzać ku mnie na czworakach z największym uszanowaniem, co mnie do
śmiechu pobudziło. Znać wzięli mnie za boga, miotającego piorunami. Postanowiłem z tego
skorzystać i zacząłem pokazywać na usta, ruszając szczękami. Czarni zrozumieli mnie dosko-
nale. Kilku podniosło się z ziemi i popędziło co sił ku wiosce, na odległym wzgórzu zbudo-
wanej, podczas gdy inni nieporuszeni leżeli na ziemi. Wkrótce wysłańcy powrócili, niosąc
dwa kawały suszonego mięsa, zapasy daktyli i prosa. Złożywszy to na brzegu, popadali na
ziemię i tyłem pełzając, złączyli się z całą gromadą. Tymczasem Ksury obciągnął skórę z
lamparta. Znieśliśmy żywność do łodzi, odbili od brzegu, a ja na pożegnanie dałem ognia w
powietrze, co jeszcze bardziej przeraziło Murzynów.
I odpłynęliśmy już daleko od brzegu, a oni jeszcze nie śmieli powstać. Nareszcie popodno-
sili głowy, a widząc, że straszny władca piorunów już jest o kilkaset sążni, pobiegli na brzeg i
rzucili się na mięso ubitego lamparta.
Wkrótce zniknęli nam z oczu zupełnie.
VIII
Ksury spostrzega okręt. Kto na nim był. Żegluga ku wybrzeżom
Brazylii. Rozstanie się z Ksurym. Przybycie do San Salvador.
Dwie doby płynęliśmy jeszcze ku południowi, zmieniając się podczas nocy w kierowaniu
statkiem. Właśnie nad ranem trzeciego dnia, Ksury, sterując z kolei, obudził mnie z wielkim
strachem i nic nie mówiąc, wskazał ku północy.
– Co to takiego, zapytałem, czego chcesz?
– Tam, patrzcie... okręt z Sale! Gonią nas. Nasz pan, Akib, Mulej i wszyscy. Ach, zginęli-
śmy bez ratunku.
Zerwałem się na nogi, wytężyłem wzrok i w istocie w odległości mili ujrzałem okręt trój-
masztowy. Lubo flagi rozpoznać nie było można, poznałem jednak z budowy, że to statek
portugalski. Zmierzał on z północy ku zachodowi. Skierowałem szalupę tak, aby mu przeciąć
drogę. Po trzech kwadransach zmniejszyła się znacznie odległość pomiędzy nami. Będąc
przekonany, że nas usłyszy, nabiłem wszystkie muszkiety i naraz z Ksurym daliśmy cztery
wystrzały. To poskutkowało. Na okręcie poczęto zwijać żagle, bieg jego znacznie zwolniał, a
po chwili czółno obsadzone kilku majtkami odbiło od trójmasztowca i z szybkością poczęło
przerzynać fale. Dla zmniejszenia im trudu, podwoiliśmy nasze siły, robiąc wiosłami. Wkrót-
ce spotkały się obydwie łodzie.
Młody człowiek, dowodzący czółnem, zaczął nam zadawać pytania w języku portugalskim
i hiszpańskim. Dałem mu do poznania, że go nie rozumiem. Złożyłem tylko ręce, jak do mo-
dlitwy, wskazując na okręt. Pojął mą prośbę. Dwóch majtków przesiadło się na szalupę i po-
mogło nam płynąć ku okrętowi. Przyjęli nas na pokład, a że kapitan także nie umiał po an-
gielsku, nie mogliśmy się porozumieć. Zaczął do mnie przemawiać po francusku, po włosku,
22
na koniec po łacinie, lecz i tych języków nie posiadałem. Naówczas dopiero gorzko mi się
dało uczuć moje lenistwo. Nieraz ojciec zachęcał mnie do uczenia się obcych języków, ale
będąc wierutnym leniuchem i próżniakiem, nie brałem się do nauki.
Właśnie rozmyślałem nad tym, jak by kapitanowi chociaż na migi dać poznać moje przy-
gody, gdy wtem przyprowadzono majtka Anglika, umiejącego po portugalsku. Ten wybawił
mnie z kłopotu, służąc za tłumacza. Za jego pośrednictwem opowiedziałem wszystko co mnie
od opuszczenia Anglii spotkało.
Kapitan, wysłuchawszy tłumacza, kazał mi powiedzieć, iż płynie do Brazylii i z chęcią nas
z sobą zabierze. W zbytku radości ucałowałem mu ręce, prosząc, by wziął wszystko, co po-
siadam, w zamian za udzielony ratunek.
– Młody człowieku, odrzekł zacny marynarz, i cóż byś począł, gdybym twej nierozsądnej
prośbie zadość uczynił. Ogołocony ze wszystkiego, bez grosza, bez przyjaciół, przybywszy